Dlaczego warto wracać teraz do dzieł Alberta Camusa, Daniela Defoe czy Giovanniego Boccaccia? Dlatego, że przywracają poczucie wspólnoty i dają oparcie, gdy uświadomimy sobie, że z zarazą ludzkość żyje od wieków.
Koronawirus, bohater kilku ostatnich tygodni, napędził nam niezłego stracha. Nie pierwszy raz w historii.
Cholera, dżuma, ospa pustoszyły niegdyś całe miasta, a ludzie sięgali po różne sposoby, aby się przed nimi bronić. Aż wynaleźli szczepionkę.
Pierwszy atak czarnej śmierci trwał zaledwie 5 lat, ale odebrał życie co trzeciemu mieszkańcowi kontynentu.
Ostatnia postać strachu to trwoga przed kryzysem gospodarczym, wcześniejsze dotyczyły świńskiej grypy. Dawne lęki, zazwyczaj powiązane z wiarą i Bogiem, były dużo bardziej zróżnicowane – bano się właściwie wszystkiego.
„Czarna śmierć” doprowadziła do poważnego kryzysu społeczno-gospodarczego w Europie, która do tej pory rozwijała się bardzo dynamicznie.
660 lat temu wkroczyła do Europy czarna śmierć. Jej pierwszy atak trwał zaledwie 5 lat, ale odebrał życie co trzeciemu mieszkańcowi kontynentu. W encyklopediach można przeczytać o przerwanych z tego powodu kampaniach wojennych, niedoborach siły roboczej, zubożeniu właścicieli ziemskich, spadku importu zboża; o nowych formach pobożności, nasileniu się mistycyzmu i ascezy; o wielkich wędrówkach i wyzwalaniu się wrogości do obcych, czego efektem była m.in. migracja Żydów z miast niemieckich do Polski. Jaki rodzaj lęku towarzyszył ówczesnemu człowiekowi? I jak wyglądała jego codzienność?