Nauczyciele lękają się, że swym dzieciństwem bez dzieciństwa ci mali dorośli zarażą innych. Rówieśnicy wołają: złomiarze, brudasy!; jakby chcieli zagłuszyć swoje upokorzenie biedą – upokarzając innych. Ci przezywani czasem pięścią odpowiedzą na słowo, czasem prychną pogardliwie na łatwą pogardę. Może skończą pod sklepem. Może w krwawym napadzie. Może w wymarzonym warsztacie stolarskim. A może, co najwspanialsze, założą punkt skupu złomu.
Trzy australijskie rodziny z głęboko upośledzonymi dziećmi chcą skarżyć specjalistów medycznych o błędy w sztuce. Badania prenatalne nie wykazały bowiem żadnych powikłań. Sąd waha się, czy przyjąć sprawę, bo niektórzy prawnicy ostrzegają przed skutkami takiej decyzji.
Nasza Astrid odeszła do Nangijali. To ta kraina, w której Bracia Lwie Serce spotkali się po śmierci jednego z nich. Przez chwilę żyli niby w raju. Potem okazało się, że również w zaświatach czyha Zło.
Najgorsze, co może spotkać człowieka w dzieciństwie, lecz także i potem – to niczyjość. Nieprzypisanie. Sterczenie w życiu jak samotny kołek wbity w ziemię na środku pola, całkowicie nielogicznie. Bo czemu ma taki kołek służyć?
O siódmej Teresa Motyka przyjeżdża rowerem do sklepu spożywczego, zakupuje surowiec i wiezie do szkolnej kuchni. Buraki i żeberka – za 156 zł. Pani Wanda, kucharka, pali w piecu i siadają do obierania. Dzisiaj wyszedł pyszny barszczyk za 76 gr, czyli utrzymano normę.
Dobre urodzenie, dobry dom – pojęcia wydawać by się mogło archaiczne. Jeszcze niedawno szlachetniejszy rodowód był nie tylko przedmiotem propagandowych drwin, ale i powodem zupełnie jawnej dyskryminacji, choćby chodziło tylko o tak zwaną inteligencję pracującą (osławione punkty za pochodzenie przy egzaminach na uczelnie). Jednak nawet takie zabiegi nie były w stanie zmienić natury rzeczy: w każdym społeczeństwie pojawia się jakaś elita, która w zdecydowanie większym stopniu niż reszta może zapewnić swemu potomstwu szczęśliwe dzieciństwo i świetlaną przyszłość. Tak jest i dzisiaj, choć kryteria dobrego urodzenia stale się zmieniają. Współcześni dobrze urodzeni wraz ze swoimi rodzicami budzą plotkarską ciekawość i sporo zawiści. Ale ludzie podpatrują ich też w poszukiwaniu wzorów i mód wychowawczych. W tych dniach staramy się w miarę własnych możliwości sprawić swoim dzieciom mikołajkową, a za chwilę świąteczną gwiazdkę z nieba. Jak to jest, kiedy rzeczywiście wszystko – nieomal i gwiazdka z nieba – jest w zasięgu możliwości?
Pośrodku niczego błotniste wertepy oplatają ceglaste czworaki. Ujadające kundle strzegą smętnych ruder. Sypią się ruiny poniemieckiego kościoła. Niszczeją popegeerowskie baraki. Ludzie tłoczą się w klitkach. Ale tutejsze dzieci – zanim zauważą, że to jest świat dla urodzonych straceńców, zanim usłyszą od kogoś z zewnątrz, że do kitu z takim życiem – śmieją się i marzą. Marzenia większości nie wybiegają poza błotnistą granicę. – W pegeerze nam dobrze – cieszą się dzieci. – Tu zostaniemy.
„Czytam artykuł Barbary Pietkiewicz (POLITYKA 39) po raz kolejny i nie mogę oprzeć się przekonaniu, że jest on dla mnie ostatnią deską ratunku. Nie, nie dla mnie, ale dla mojego dziecka”. Takich listów, a także telefonów od zrozpaczonych rodziców otrzymujemy po artykule o ADHD – zespole nadpobudliwości psychoruchowej – mnóstwo. Dotychczas mogli tylko utwierdzać się w przekonaniu, że mają wyjątkowo krnąbrne, nieudane dziecko.