Jeszcze pięć lat temu prognozowano, że dziś będziemy jeździć, pływać i latać pojazdami w pełni autonomicznymi. Tymczasem autoroboty, robotostatki, autopociągi czy autonomiczne drony wciąż są w fazie testów i nielicznych wdrożeń. Dlaczego?
Po latach wojowania z terroryzmem USA szykują się do starcia z równorzędnym przeciwnikiem. Czy nowe systemy uzbrojenia sprawią, że potencjalny konflikt zbrojny między mocarstwami będzie niewidzialną wojną nowoczesnych urządzeń?
To może być jedna z najbardziej kontrowersyjnych decyzji Mariusza Błaszczaka. Minister ogłosił, że kupi tureckie bezzałogowce, najbardziej znane z niedawnej wojny o Górski Karabach. Będzie to kolejny import zatwierdzony w niejasnych okolicznościach i bez głębszego namysłu.
Serce bezimiennej świni, które przeleci pomiędzy szpitalami, ma otworzyć nowy rozdział w historii dronów. Historii, w której Polska występuje jako przyszła potęga dronowa.
Atak na saudyjskie instalacje naftowe to zwiastun nowego rodzaju wojny, w której dziś nie ma szans żadna zachodnia armia. Z Amerykanami włącznie.
Świat oszalał na punkcie „latającego żołnierza”. Śmiałek, który na odrzutowej desce przeleciał kanał La Manche, ma jednak więcej wspólnego z ekstremalnym sportem, rozrywką i biznesem niż z wojskiem.
Loty zdalnie sterowanych maszyn, mknących po trudnych torach z prędkością 160 km/h, pobudzają wyobraźnię. Oto nowy wymiar e-sportu.
Tysiąc dronów – owszem, ale nie od państwowej PGZ. Ambicje MON zweryfikował rynek.
W technologii wojskowej nadchodzi punkt zwrotny. Jeśli roboty mordercy trafią na wyposażenie współczesnych armii, wojna stanie się łatwa, tania i powszechnie dostępna. To już nie jest science fiction.
Minister Macierewicz obiecał na początku listopada, obserwując pokaz polskich dronów, że będą ich w wojsku tysiące.