Nie wszyscy głośno walczą o wyższe płace. Polscy urzędnicy też marnie zarabiają, ale nie demonstrują na ulicach. Oni po cichu odchodzą do biznesu. Bez zdecydowanych zmian nasze państwo czeka paraliż.
Komisje śledcze to mało. Sąd powinien rozstrzygnąć, czy Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro, Mariusz Kamiński i inni dopuszczali się przestępstw, które im zarzucano. Inaczej niebezpiecznie umocni się poczucie bezkarności władzy.
Po objęciu urzędu premier Kazimierz Marcinkiewicz zapowiadał, że nowych wojewodów mianuje w ciągu trzech tygodni. Zajęło to prawie trzy miesiące. Ale czas też nie został zmarnowany. Nominacje otrzymali członkowie i sympatycy PiS.
W Sejmie pod koniec kadencji pojawiły się pomysły na kolejne urzędy. Lewa strona próbuje budować w administracji barykady, prawa przygotowuje się już do zdobycia twierdzy. Co cztery lata wahadło zmian kadrowych odchyla się raz w lewą, raz w prawą stronę. Jednak wbrew prawom fizyki zamiast wytracać impet, ciągle nabiera rozmachu.
W demokratycznym państwie społeczeństwo ma prawo wiedzieć, co robi władza wszystkich szczebli, na co wydaje pieniądze. Niestety, w Polsce państwo wciąż broni się przed tego rodzaju wścibstwem obywateli. Na szczęście dostali oni do ręki potężny oręż. Obywatele, do broni!
Polak może załatwić za pośrednictwem Internetu zaledwie 2 proc. spraw urzędowych, obywatel dawnej unijnej Piętnastki już 42 proc. Polscy urzędnicy zamiast ułatwiać życie petentom, wykorzystują nowe technologie jako pretekst, by ich jeszcze bardziej pognębić.
W związku z wejściem w życie – od 1 stycznia 2002 r. – ustawy o dostępie do informacji publicznej postanowiliśmy sprawdzić, jak działa ona w praktyce. Zadaliśmy rzecznikom firm, instytucji i organizacji publicznych kilka testowych pytań. Niestety, okazały się niemal równie kłopotliwe jak przed ustawą.