Nic konkretnego – to efekt drugiego szczytu Donalda Trumpa z Kim Dzong Unem. Prezydent USA i przywódca Korei Północnej skrócili szczyt w Hanoi. Nie zjedli wspólnego lunchu, a trudno o bardziej wymowny dowód braku dobrej woli. No i nic nie podpisali.
Były adwokat prezydenta Michael Cohen nazwał Trumpa „kanciarzem”, „oszustem” i „rasistą”, który „zrobi wszystko, żeby wygrać”, i przedstawił dowody jego nadużyć.
Donald Trump, oblężony przez prokuratorów i demokratów w Kongresie, potrzebuje międzynarodowego sukcesu jak kania dżdżu. Ucichłyby wtedy głosy domagające się jego impeachmentu.
Już ponad 20 członków Partii Demokratycznej chce się bić z Trumpem o Biały Dom. A nastroje, zwłaszcza wśród młodych Amerykanów, mocno skręcają w lewo.
Temat muru i nielegalnej imigracji będzie dominować w zbliżającej się kampanii o reelekcję Donalda Trumpa.
Bezprecedensowy krok Trumpa wywołał burzę w USA, będzie arcyważnym testem dla Kongresu i może nawet wywołać kryzys konstytucyjny.
W ekipie Donalda Trumpa umacnia się przekonanie, że jedyną nadzieją na zmianę polityki Iranu jest zmiana reżimu. Tylko jak?
Ich szczyty wciąż nazywamy historycznymi, bo daleko im od rutyny. Z danych wywiadów, zwłaszcza amerykańskiego, wynika, że Kim zawsze dobrze przygotowuje się do negocjacji.
Przemówienie było majstersztykiem politycznej manipulacji. Demokraci, chociaż po odzyskaniu większości w Izbie Reprezentantów są dziś znacznie silniejsi, nie powinni sądzić, że łatwo odsuną go od władzy.
Kroplą, która przepełniła czarę, stało się rozmieszczenie przez Rosję rakiet typu Cruise 9M729, mogących z terytorium Federacji Rosyjskiej bez trudu dolecieć do Paryża lub Londynu.