Historiami o napaściach Trumpa żyć mogą jego przeciwnicy, ale istnieje spora szansa, że jego zwolennicy nie mieli okazji większości z tych oskarżeń usłyszeć. Winę ponosi polaryzacja baniek medialnych.
Zbrojna konfrontacja na pełną skalę z Iranem byłaby o wiele bardziej kosztowna – we wszystkich wymiarach – niż wojna z Irakiem, podczas której zginęło ponad 4 tys. amerykańskich żołnierzy, bo to kraj dużo większy i silniejszy.
Prezydentowi szczególnie zależy na przedłużeniu rządów na dalsze cztery lata, bo nie znosi przegrywać, a poza tym po odejściu z Białego Domu grożą mu procesy sądowe.
Amerykański resort obrony nie może zaznać stabilności za prezydentury Donalda Trumpa. Właśnie ma trzeciego, tymczasowego zwierzchnika.
Donald Trump sam jest swoim „rzecznikiem”, bombardując przestrzeń publiczną niezliczonymi tweetami i udzielając się codziennie, najczęściej w drodze z Białego Domu do helikoptera, kiedy to odpowiada na pytania dziennikarzy dłużej niż jakikolwiek jego poprzednik.
Pogłębienie militarnej obecności Amerykanów w Polsce to niewątpliwy sukces. Przyjdzie nam jednak za niego zapłacić, i to zapewne nie tylko w dolarach.
Wizyta Andrzeja Dudy w Białym Domu będzie miała charakter kontrolny: dowiemy się, za ile Ameryka „sprzeda” nam poczucie bezpieczeństwa i dlaczego tak drogo.
Trwała, ale nie stała. Tak zwiększoną obecność wojsk USA w Polsce ma opisywać dokument, który w środę podpiszą prezydenci Polski i Ameryki.
Trump doskonale wykorzystał okazję. Zwłaszcza jego przemówienie we Francji było udane – hołd złożony prawie stuletnim weteranom D-Day brzmiał szczerze, prezydent, znany z respektu i fascynacji armią, zebrał za swe wystąpienie aplauz głośniejszy niż prezydent Macron.
Prezydent USA lubi pompę, a tej w spotkaniach w królewskim Londynie nie zabraknie. Potem wybiera się na obchody D-Day. Istnieją obawy, że je zrujnuje.