Donald Trump inaczej mówi na spotkaniach z fanami, bo improwizuje, a inaczej przy oficjalnych okazjach, gdy brzmi bardziej „prezydencko”. Kto za tym stoi?
Senat USA pozostał głuchy na apele oskarżycieli Donalda Trumpa i zgodnie z przewidywaniami nie usunął go z urzędu. Werdykt sankcjonuje niebezpieczny precedens.
W czasie swojego orędzia o stanie państwa Donald Trump przypominał King Konga bijącego się pięściami w tors w geście zwycięstwa. Przyznajmy, że na razie ma ku temu powody.
Na amerykańskiej prawicy rośnie kult Władimira Putina, ostatniego obrońcy chrześcijańskiej cywilizacji.
Nowi świadkowie nie zmieniliby zapewne ostatecznego wyniku procesu w sprawie impeachmentu, bo powszechnie oczekuje się „uniewinnienia” Donalda Trumpa. Ale byłby efekt piarowy.
Były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton zapowiedział, że stawi się w Senacie, jeśli zostanie wezwany. Rewelacje, jakie ma do zakomunikowania, porównuje się do ujawnienia w aferze Watergate, że Richard Nixon kłamał.
Rozpoczynający się w Senacie USA „proces” Trumpa najpewniej nie będzie przypominał rzetelnej rozprawy w sądzie, gdzie ława przysięgłych ma bezstronnie ocenić dowody i wydać wyrok.
Biden krytykuje Trumpa za zlikwidowanie Sulejmaniego, Trump replikuje, że Bidenowie prowadzili na Ukrainie niejasne interesy. Różni ich wiele, ale jest kwestia, w której mówią jednym głosem.
Irańczycy liczą na zmianę w Białym Domu. A Donald Trump na zmianę reżimu ajatollahów. A jeśli wszyscy się przeliczą?
Czy nieracjonalny i impulsywny Donald Trump chce wywołać wojnę na Bliskim Wschodzie? Nie musi. Swoje zrobili jego racjonalni i przewidywalni poprzednicy.