Ostatnie krwawe zamachy znów skupiły uwagę na problemie ofiar cywilnych. W tej nieco zapomnianej wojnie Afgańczycy są pod ostrzałem dosłownie ze wszystkich stron.
Gdy uwaga opinii publicznej skupiona jest na walce z koronawirusem, prezydent USA przyspiesza krucjatę przeciwko regulacjom chroniącym środowisko naturalne.
Konferencji na temat wirusa z udziałem Donalda Trumpa były już dziesiątki, ale poniedziałkowa przejdzie zapewne do historii jako widowisko szczególnie dla niego kompromitujące.
W USA pracę straciło już ponad 30 mln Amerykanów, co potwierdza, że kryzys przybiera rozmiary na skalę Wielkiego Kryzysu z lat 30. Trumpa może to słono kosztować.
Pandemia na krótko zmniejszyła napięcia między mocarstwami. Chęć przypisania Chinom winy i odwetu może obrócić się w najpoważniejszy z wiszących nad światem konfliktów.
Prezydent USA uznał, że należy przede wszystkim ratować gospodarkę przed niewyobrażalnym kryzysem – i to nawet licząc się z zaostrzeniem kryzysu zdrowotnego.
Wiem, że przypisywanie temu prezydentowi subtelności zakrawa na żart. Ale chodzi nie tyle o subtelność myślenia, ile politycznego instynktu.
Kraje Europy i USA ogłosiły plany stopniowego wychodzenia z lockdownu. Zwykle to kompromis między ratowaniem miejsc pracy a lękiem przed drugą falą zachorowań.
Już więcej Amerykanów zmarło z powodu koronawirusa niż w czasie wojny w Wietnamie, a liczba zakażeń przekroczyła milion. Dlaczego tak dużo? Donald Trump oczywiście wie.
Chcemy przesuwać środki, by zapobiec śmierci, i rozprowadzać je tak, by trafiały do najbardziej potrzebujących. Widać nie są to zasady, które rządzą naszymi społeczeństwami w zwykłych czasach.