Smutek po śmierci Cormaca McCarthy’ego oddalają nieco dwie jego ostatnie książki, ale to odejście jednego z najważniejszych pisarzy amerykańskich. Co z jego literackim pokoleniem?
Uduchowieni ludzie nie piszą książek, mawiał zmarły wczoraj Cormac McCarthy. Ale ten enigmatyczny, wspaniały pisarz amerykański był wyjątkiem od reguły, którą sam zdefiniował.
Autor nihilistycznego „Krwawego południka” i postapokaliptycznej „Drogi” wydał w tym roku aż dwie nowe powieści. Radykalne i schyłkowe. Wspaniałe i nieznośne. Mówią o nim więcej niż wszystko, co dotychczas napisał. Zmarł w wieku 89 lat.
Siła prozy amerykańskiego pisarza tkwi przede wszystkim w języku – pięknym, niezwykle plastycznym i filmowym.
„The Last of Us” potwierdza zainteresowanie historiami o zmierzchu ludzkości – w tydzień tę grę kupiło 1,3 mln osób. Dostają opowieść moralistyczną nowej ery: nie ma nagrody za cnotę, a śmierć może dopaść bohaterów w każdej chwili.
Na przekład trzeciego tomu „trylogii pogranicza” McCarthy’ego czytelnicy musieli czekać 15 lat. Gdyby nie popularność ekranizacji jego książki „To nie jest kraj dla starych ludzi” (w reżyserii braci Coen), możliwe, że by się nie doczekali.
Tym razem McCarthy nie pogrąża swojego bohatera całkowicie, nie czyni też z niego potwora.
Powieść jest tak sugestywna m.in. dzięki polskiemu przekładowi, który oddaje prymitywny język postaci i poetyckie opisy.
Wreszcie dostajemy w Polsce najgłośniejszą powieść Cormaca McCarthy’ego. Pisarz rozprawia się w niej z mitem Dzikiego Zachodu.
Fenomen prozy Cormaca McCarthy’ego oraz różne wizje przyszłości gatunku ludzkiego analizuje w swym eseju dla POLITYKA.PL pisarz Szczepan Twardoch.