Karnawał – doskonała okazja, by sięgnąć po stymulanty tłumiące lęki i zahamowania, a przy okazji zakazić się HIV.
Pozytywna siła tych piosenek jest tak zdrowa, że w naszych warunkach geograficznych powinni dostać dofinansowanie z NFZ.
W klubie jest przytulnie, bezpiecznie i elitarnie. Elitarność czerpie się z głębokiej kanapy, niebieskiego drinka, modnej muzyki i pięknych ludzi wkoło. Z wiedzy, że tylu innych kręci się na zewnątrz z wyrokiem: nie wchodzisz. Oraz że to samo o tej samej porze dzieje się w Berlinie, Londynie i Nowym Jorku.
Niby stanowią margines, ale bardzo istotny: tylko o krok od podziemia i mafii. Mało kto ich lubi, bo zazwyczaj kojarzą się z brutalnością, chamstwem, przemocą. Napompowane sterydami karki i tyle. Oni sami mało się przejmują tym, czy wzbudzają sympatię. Bo lubią siebie. Bo mają swój świat. Świat dyskotekowych, klubowych, koncertowych bramkarzy.
Skończyły się juwenalia, co pilniejsi studenci przystąpili do sesji egzaminacyjnej, a kluby studenckie przygotowują już ofertę wakacyjną niekoniecznie dla młodzieży uczelnianej. Dyskusje o kulturze studenckiej ożywione nieco z okazji 50-lecia ZSP przygasły, ale nie znaczy to, że problem przestał istnieć. Rzecz nie sprowadza się przecież do wesołych harców, bo wiąże się z doniosłym pytaniem o kondycję nowego pokolenia inteligencji.
Pierwsze puby pojawiły się w Polsce na początku lat 90. i wraz z eleganckimi sklepami, klubami go-go tudzież importowanymi świętami w rodzaju walentynek stały się symbolem nowej, wielkomiejskiej kultury obyczaju.