Celnicy protestują, a oddziałom celnym brakuje etatów i ludzi do pracy.
Tysiące polskich mrówek zarabia na życie, przenosząc przez granicę papierosy i alkohol. Co czeka je za pół roku, kiedy Polska znajdzie się w Unii – eldorado czy zagłada?
PSL odgrzało swój dawny pomysł. Od kilkunastu dni w Sejmie leży projekt wprowadzenia podatku importowego. Miałby on zwiększyć ochronę rodzimych producentów przed zagraniczną konkurencją i zasilić budżet miliardami złotych.
Dla samochodów granica się otwiera, dla innych towarów przymyka. Minister finansów wypowiedział wojnę drobnym przemytnikom zwanym mrówkami. Ukryta w skrytkach, torbach, pod płaszczami płynie do Polski rzeka wódki, trafiają miliony paczek papierosów narażając budżet na potężne straty. Dlatego od Nowego Roku mieszkańcy strefy przygranicznej znaleźli się pod specjalnym nadzorem, jednak wątpliwe, by przyniósł on spodziewane efekty.
Amerykański milioner William H. Binnie zamierza złożyć skargę na polskie władze do trybunału w Strasburgu. Uważa, że nasze służby celne bezprawnie odebrały mu cenne zabytkowe auto. Celnicy odpowiadają, że Amerykanin musi ponieść konsekwencje lekceważenia polskiego prawa, a poza tym jeszcze nie wiadomo, czy to na pewno jego auto. Prokuratura od kilkunastu miesięcy nie może orzec, kto ma rację, choć pomaga jej w tym brytyjski Scotland Yard i amerykańskie FBI.
Na Zalewie Szczecińskim pływa sobie polsko-niemiecka wojna handlowa. Strony oskarżają się wzajemnie o niszczenie portów i brak zezwoleń, a tak naprawdę chodzi o to, kto będzie czerpał zyski z wolnocłowych zakupów alkoholu i papierosów na 900 metrach dzielących polskie Stare Warpno i niemiecki Altwarp. A naród potrafi przyjechać i z odległego o 200 km Koszalina, by w majtkach wywieźć spirytus.
Prawidłowość jest znana: im wyższe podatki państwo nakłada na wyroby nikotynowe, tym rozleglejszy czarny rynek. Zarabiają przemytnicy, handlarze, przekupni urzędnicy – traci budżet. Nielegalny obrót papierosami to potężny biznes opanowany przez największe przestępcze grupy zorganizowane.