Miały nas zabić priony, później SARS. Nad światem znów zawisła groza, gdy wirus świńskiej grypy wydostał się z Meksyku. Czarne prognozy się nie sprawdzają, ale nie mijają bez echa.
Epidemia BSE ujawniła nowy rodzaj zagrożeń cywilizacyjnych, odsłaniając bezradność naukowców i polityków.
Polscy naukowcy wysunęli nową hipotezę na temat przyczyny choroby szalonych krów. Jeśli się sprawdzi, można będzie wyjaśnić takie przypadki, jak stwierdzone w naszym kraju, gdy w zdrowym stadzie choruje tylko jedno zwierzę.
Strach przed gąbczastym zwyrodnieniem mózgu uczynił nas podatnymi na manipulację. Kiedy Europę ogarnęła panika BSE, z powszechną aprobatą przyjęliśmy zamknięcie polskich granic przed importowaną wołowiną, wierząc, że to dla naszego dobra. Nie protestowaliśmy też przed zaporowymi cłami na wieprzowinę i drób, żeby nie szkodzić naszym rolnikom. Dziś legalny import mięsa jest znikomy, ale pokusa przemytu coraz większa, gdyż nasze mięso jest droższe niż za granicą. W dodatku nagle okazało się, że nie jest to cena płacona za bezpieczeństwo. Pierwszy – i zapewne nieostatni – wykryty przypadek krowy zarażonej BSE uświadomił, że „polskie” wcale nie musi oznaczać „zdrowe”.
Pierwszą w Polsce krowę zagrożoną BSE wykryto w minionym tygodniu w ubojni w Mochnaczce Wyżnej koło Krynicy. Nie musi to oznaczać, że każdy kęs wołowiny powinien nam teraz stanąć w gardle. Wręcz odwrotnie – nasze poczucie bezpieczeństwa mogłoby nawet wzrosnąć. Pod warunkiem, że dotychczasową wiarę, iż polskie mięso jest w pełni bezpieczne – której upartymi głosicielami był rząd i partie chłopskie – zastąpimy zwiększonymi środkami ostrożności. Taki system, teoretycznie, istnieje. Praktyka pokazała jednak, że jest bardzo nieszczelny.
W Japonii pojawiły się pierwsze przypadki choroby szalonych krów. Uczeni podejrzewają, że zwierzęta mogły zostać zakażone mlekiem w proszku wzbogaconym tłuszczem wołowym. Gdyby potwierdziła się ta hipoteza, oznaczać to będzie, że nie tylko mięso czy tkanka nerwowa i kostna mogą przenosić chorobotwórcze priony.
Według brytyjskiego badacza prof. Alana Ebringera to nie priony powodują chorobę szalonych krów, lecz pewien rodzaj bakterii. Być może teza o zagrożeniu płynącym z jedzenia wołowiny była nieprawdziwa, a w Wielkiej Brytanii niepotrzebnie wybito 3 mln krów.
Rozmowa z profesorem Henrykiem Lisem, lekarzem weterynarii.
Strach przed chorobą Creutzfeldta-Jakoba spowodował, że coraz więcej osób widząc na talerzu kawałek befsztyka czuje się niemal jak przy rosyjskiej ruletce. Na pytanie, jeść albo nie jeść mięsa, coraz częściej odpowiadamy przecząco. Popyt na wołowinę gwałtownie się skurczył. Wydłuża się lista potraw zwiększonego ryzyka. Do móżdżku na grzance dołączyły flaki, steki (tzw. T-bone), a nawet parówki uznawane przez niektórych za dietetyczne. Straciliśmy kompletnie głowę, czy też może zachowujemy się racjonalnie?
W Wielkiej Brytanii 4 tys. osób tygodniowo przechodzi na wegetarianizm. Także u nas dieta jarska staje się coraz bardziej popularna. Jedni odrzucają mięso, bo nie chcą mieć nic wspólnego z tym, co dzieje się w rzeźniach i na fermach hodowlanych; inni, ponieważ są przekonani, że to zdrowa dieta, jeszcze inni kierują się motywacją ekologiczną, ponieważ przemysł mięsny degraduje środowisko naturalne. Ostatnio, w związku z chorobą szalonych krów, pojawiła się jeszcze jedna grupa: wegetarianie ze strachu. Być może, gdy panika opadnie, część ludzi wróci do jedzenia mięsa, ale do obrazka sielskiej farmy, na której pasie się czarna krowa w kropki bordo, a obok tarza się w kałuży świnka Piggy, trudno będzie powrócić.