W Cannes wygrał zasłużenie francuski thriller sądowy „Anatomia upadku”, ale dzięki Grand Prix zdobytemu przez brytyjsko-amerykańsko-polską „Strefę interesów” Polacy też ciepło zapamiętają 76. edycję festiwalu.
Kameralny dramat Francuzki Justine Triet zwyciężył w rywalizacji z wielkimi nazwiskami kina. Grand Prix festiwalu otrzymali twórcy wstrząsającej „Strefy interesów”, powstałego w koprodukcji z Polską filmu Jonathana Glazera.
Kreatywność filmowców, nawet gdy flirtują z autotematyzmem w sztuce, nie zna granic, chociaż efekty bywają różne. Świetnie wypadł typowany do grona canneńskich laureatów „Maj grudzień” Todda Haynesa, ale już Nanni Moretti poległ w tym temacie.
Cała uwaga w Cannes kierowana jest na celebrytów, tymczasem najwyższe uznanie zdobywają filmy mniej znanych twórców. Sensacja ostatnich dni to wybitny kameralny dramat „Anatomia upadku”, wpisujący się w debatę na temat wymiaru sprawiedliwości i trudności z ustaleniem prawdy, w reżyserii Francuzki Justine Triet.
Trzyipółgodzinny „Killers of the Flower Moon” Martina Scorsesego to chwytające za serce, epickie widowisko o zbrodniach popełnionych na plemieniu Osagów i piekle zgotowanym Indianom przez białych ludzi. Dziewięciominutowa owacja na stojąco zwiastuje pewną oscarową ścieżkę dla jego twórców.
Indiana Indianą – głównym problemem jest tu logika i efekty specjalne wyglądające jak ze starego kina. Równocześnie pojawiają się jednak w Cannes rzeczy wybitne. Obezwładniające, dotykają tematu Zagłady z nowej perspektywy.
Johnny Depp wrócił na czerwony dywan, owacyjnie witany przez tłumy, choć jego rola w dramacie kostiumowym „Jeanne du Barry”, pokazanym na otwarcie canneńskiego festiwalu, szału nie budzi.
„Czas krwawego księżyca” Scorsesego, z Leonardem DiCaprio i Robertem De Niro, piąta część przygód Indiany Jonesa, a w konkursie głównym galeria reżyserskich sław: od Wesa Andersona, Aki Kaurismäkiego, Jessiki Hausner po Japończyka Hirokazu Koreedę. Atrakcji na rozpoczynającym się 16 maja canneńskim festiwalu nie zabraknie.