Niemcy rozbroili się w stopniu porażającym, zresztą tak jak kilka innych krajów Europy Zachodniej, w świętym przekonaniu, że to koniec wielkich wojen. Z siłami zbrojnymi zwykle jest tak, że łatwo je zredukować, ale odtworzyć i rozwinąć – to już zupełnie inna para kaloszy.
To przez Niemcy i dzięki coraz silniejszym Niemcom Ameryka będzie oddziaływać wojskowo na naszą część Europy. Polska na tym skorzysta, ale wymaga to zaakceptowania realiów, z czym obecnie władza PiS ma największy kłopot.
Niemcy mają fatalną opinię o swojej armii. Pytanie więc, dlaczego minister obrony Boris Pistorius jest dziś najpopularniejszym politykiem w Niemczech?
Najgorsze, co by się mogło stać, to fiasko wspólnych ustaleń, po którym nastąpiłaby lawina oskarżeń. Cieszyliby się tylko Władimir Putin z Aleksandrem Łukaszenką. Niestety, środowy wieczór dopisał do tego tekstu pesymistyczne post scriptum.
Kilkunastu żołnierzy Bundeswehry zajechało dwoma wojskowymi ciężarówkami do Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego i zamurowało bunkier z czasów II wojny światowej. – Zabezpieczyli skarby, które ukrył Wehrmacht – mówią mieszkańcy wsi Boryszyn.
Przez całe dziesięciolecia wszystko było proste: trzeba intensywnie ćwiczyć, by być gotowym do odparcia chmary czołgów, samolotów i rakiet ze wschodu, i – ze względu na niemiecką przeszłość – nie ruszać się z kraju. Jednak gdy w 1989 r. padł komunizm, wszystko się zmieniło. W latach 90. w akcji za granicą było już 65 tys. żołnierzy Bundeswehry. I okazało się, że Bundeswehra jest zbyt liczna, źle uzbrojona i słabo przygotowana do zadań w XXI wieku.
W ciągu ostatnich tygodni zarówno w Polsce jak i w Niemczech toczą się dwie równoległe dyskusje: do jakich tradycji wojskowych mogą nawiązywać nasze armie - od niespełna pół roku sojusznicze, a od kilku tygodni współdziałające w ramach akcji pokojowej w Kosowie? I do jakich zadań wojskowych powinny się szykować nasze społeczeństwa na początku XXI wieku?