Po niemal czterech latach rządów PiS świerzbi mnie pióro, aby przelać na papier moją subiektywną ich ocenę. Będzie to ocena bardzo krytyczna, ale chciałbym w niej wydobyć pewne pozytywne elementy, a przynajmniej racjonalizować niektóre posunięcia. W końcu, powie czytelnik, po tych czterech latach gospodarka wydaje się w bardzo dobrej formie.
Rząd chwali się, że pierwszy raz od 30 lat przygotował projekt bez deficytu. Budżet w 2020 r. ma wydać tyle pieniędzy, ile do niego trafi. Ma to dowodzić, że nikt tak dobrze jak obecna ekipa rządząca nie potrafi zarządzać finansami państwa.
Dni Teresy Czerwińskiej w fotelu ministra finansów wydają się policzone. Nie potrafi wykrzesać z siebie entuzjazmu do „piątki Kaczyńskiego” ani, co gorsza, znaleźć pieniędzy na jej sfinansowanie. Brakuje, z grubsza licząc, 70 mld zł.
Priorytet Prawa i Sprawiedliwości jest jasny: wygrać serię nadchodzących wyborów, z których najważniejsze są te jesienne, parlamentarne. Za każdą cenę.
Politycy i publicyści przerzucają się miliardami z tegorocznego budżetu, które mają być wydane na różne cele: 500 plus, emerytów, podwyżki dla nauczycieli. A minister finansów wymownie milczy.
W ustawie budżetowej na 2019 r. PiS przewidział aż 30 mld zł na kiełbasę wyborczą. Pójdzie na konsumpcję, nie na rozwój, i raczej nie skorzystają ci, którzy wsparcia najbardziej potrzebują.
To zła wiadomość dla euro i całej Unii. Bo Włochy są w stanie doprowadzić do nowego kryzysu gospodarczego.
Rozmowa z dr. Bogusławem Grabowskim, byłym członkiem Rady Polityki Pieniężnej oraz Rady Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku, o tym, czy nadal stać nas na wszystko, czy też pieniądze się skończyły.
Populistyczna licytacja na skromność i cięcie przywilejów władzy służy dziś interesom PiS. Kanalizuje skandal z nagrodami, odwracając uwagę od tego, na czym naprawdę polega „system Kaczyńskiego”.
W jednej chwili bachanalia i hulaj dusza. Zaraz potem wór pokutny i post. A czy nie dałoby się... normalniej?