Kasa pusta, a rząd gra na zwłokę. Zamiast szybkich i twardych decyzji mnoży warianty ewentualnych rozwiązań i próbuje oszacować ciągle powiększający się niedobór w budżecie. Nie wiadomo bowiem, czy – oprócz 20,5 mld zł deficytu zapisanego w ustawie – zabraknie jeszcze 7,5 czy też 10, a może jeszcze więcej miliardów złotych.
Gdyby ogłosić konkurs na instytucję źle prognozującą wskaźniki i najbardziej zaskakiwaną rozwojem sytuacji w gospodarce, to faworytem byłoby Ministerstwo Finansów. Oceny i przewidywania formułowane przez analityków bankowych i ekonomistów w instytutach badawczych okazują się bardziej wiarygodne niż te w wydaniu ministerialnych ekspertów. Problem w tym, że wyjątkowa skala ich tegorocznych wpadek odbije się na gospodarce i na kondycji materialnej przeciętnego Polaka.
Partyjne pieniądze nieustannie budzą emocje. Partyjne pieniądze postrzegane są jako jedno z poważnych źródeł korupcji w Polsce. Czy w związku z tym partie w całości należy wziąć na utrzymanie państwa żądając w zamian pełnej jawności i surowo karząc za naruszenia przepisów? Za takim rozwiązaniem opowiedziały się największe ugrupowania. Przeciwko występuje Platforma Obywatelska i znaczna część obywateli.
Nie będzie przyspieszonych wyborów parlamentarnych, ponieważ budżet został uchwalony. Głosowanie odbywało się przy pełnej mobilizacji, nieobecnych było zaledwie dziesięciu na 460 posłów, co w Sejmie zdarza się nad wyraz rzadko. Tym razem szło jednak o dużą stawkę – utrzymanie lub przejęcie władzy (nieuchwalenie budżetu grozi rozwiązaniem Sejmu).
Prezydent Warszawy nie wygra w sądzie z ministrem finansów, mimo że ten nie wywiązał się z zapisanej w budżecie dotacji na metro. Pozew Pawła Piskorskiego był więc tyleż widowiskowy, co nieskuteczny. Nie każda złożona w ustawie budżetowej obietnica musi być bowiem spełniona. Niekiedy właśnie za jej dotrzymanie minister finansów może zostać postawiony przed Trybunał Stanu. Będzie tak wtedy, gdy państwo finansuje wszystkie zapisane wydatki, chociaż nie osiąga zaplanowanych dochodów.