W Warszawie jest coraz więcej kancelarii prawniczych gotowych doradzać osobom, które nie życzą sobie sąsiedztwa budowy albo chcą drogo sprzedać swoje prawo do protestu. Inne kancelarie specjalizują się z kolei w obronie interesów inwestorów. Toczy się wojna, której koszty wliczane są w ceny nowych mieszkań, w czynsze za biura i sklepy. Przegranym jest klient.
Wiedeń jest największym w Europie placem remontowym: rocznie odnawia się tu i przebudowuje, głównie na koszt miasta, domy z około 10 tys. mieszkań. Renowacje prowadzone są zgodnie z programem „Wiedeńska droga łagodnej odnowy miasta”. O czymś takim w Polsce możemy tylko pomarzyć.
„Jestem pierwszy”. Tak zatytułował Witold Zaraska swoją autobiograficzną książkę. Pierwszy przełamał państwowy monopol handlu zagranicznego w PRL. Pierwszy sprywatyzował państwową firmę. Pierwszy wszedł na giełdę. Pierwszy miał odwagę powiedzieć: „chcę być nie tylko współwłaścicielem, ale prezesem zarządu i dyrektorem generalnym” – i pierwszy przestanie nim być na własne życzenie. Sam tego chce? Przynajmniej tak mówi dzisiaj, kiedy jego ukochany Exbud przechodzi pod kontrolę szwedzkiego koncernu budowlanego Skanska, a on, zawsze pierwszy, zawsze niezależny, zostanie – a i to nie wiadomo na jak długo – jej najemnym pracownikiem.
Czasy, kiedy roboty budowlane były polską specjalnością eksportową, przeszły do historii. Polscy wykonawcy tracą zagraniczne rynki, a z największego z nich – niemieckiego – są rugowani systematycznie, ostatnio przy użyciu drastycznych środków.
Wielkie firmy i drobni deweloperzy są jednomyślni: inwestycja budowlana to droga przez mękę. Prawie zawsze napotyka się na niej protesty sąsiadów i żądania świadczeń na rzecz miasta czy gminy. Wówczas trzeba słono płacić za to, by budowa w ogóle ruszyła z miejsca.
Na stołecznym rynku można kupić coraz więcej gotowych mieszkań. Na chętnych czekają także pomieszczenia biurowe: w budynkach o wysokim standardzie niewykorzystana powierzchnia szacowana jest obecnie na 10-11 proc.
Nawet podczas dostojnej papieskiej wizyty blokowiska - choć uroczyście na ten czas ozdobione - pozostaną blokowiskami. Ciasne, brzydkie, anonimowe, degradujące - również ze społecz-nego punktu widzenia. Kiedyś uznane za przyszłość budownictwa mieszkaniowego, dzisiaj stanowią kłopotliwe dziedzictwo; częściej niż gdzie indziej rodzi się w nich zło: agresja i przestępczość. Niektórzy twierdzą, że w Polsce grozi gigantyczna katastrofa budowlana, domy zbudowane z prefabrykatów niebawem się zawalą. Po osiedlach-noclegowniach społeczeństwo odziedziczy w spadku zwiększone bezprawie. W betonowych pustyniach rodzą się przecież osławieni blokersi, którzy przyszłość wyrąbują sobie kijami bejsbolowymi. Czy blokowiska są rzeczywiście skazane na zniszczenie, a ich mieszkańcy na społeczną degradację?
Statek pełnomorski o nośności 100 tys. ton stocznia potrafi dzisiaj zbudować w kilka miesięcy. Budowa domu trwa czasem 5-6 lat, chociaż spółdzielnia (albo firma deweloperska) nie popełniała nadużyć, a wykonawca budynku był solidny. Głównym powodem są coraz częstsze odwołania sąsiadów, kierowane do wszystkich sądowych instancji, z NSA włącznie, i okresowe wstrzymywanie robót. Inwestor ponosi znaczne straty, a skarżącego się postępowanie w NSA kosztuje 10 zł. Tyle to może zaryzykować każdy.
Na skrawkach nadmorskich gruntów trwa budowlane szaleństwo. Drewniane sławojki, baraki, stare kioski, zdezelowane barakowozy. Byle jak, byle szybko. Inspektorzy nie nadążają z liczeniem "samowolek".