Nie będzie szybkich wyborów. Nie będzie też zgody na łamanie prawa przez rząd. Będą za to sądowe manewry wokół ustawy blokującej „no deal”, które potrwają aż do szczytu Unii 17 października. Tymczasem brytyjski parlament został skazany na pięć tygodni milczenia.
Chłopcami brytyjskiej polityki, także Borisem Johnsonem, rządzi ich genialny Mefisto – Dominic Cummings. Jak na razie dość głupio.
Rząd Johnsona będzie miał trzy możliwości. Po pierwsze, może uznać swoją porażkę i poprosić o odroczenie brexitu. Po drugie, spróbować zwołać przyspieszone wybory. Po trzecie, złamać prawo.
Boris Johnson gra końcówkę partii politycznego pokera, chowając karty za rękawy i pod stół. Może jeszcze wygrać, choć wiele wskazuje na to, że zakiwa się na śmierć niczym nadgorliwy napastnik trzeciej ligi. Opozycja rozważa wotum nieufności wobec jego rządu.
Boris Johnson przegrał z kretesem swoje pierwsze głosowania w Izbie Gmin. Ta klęska to skutek jego polityki pięści.
Ta środa przejdzie do historii. Izba Gmin będzie zamknięta, kiedy powinna obradować codziennie. Co się dzieje z brytyjską demokracją?
Borisowi Johnsonowi udała się kolejna sztuczka. Nie usłyszał w Berlinie i Paryżu nic nowego o brexicie, a mimo to spora część brytyjskich gazet, polityków, a nawet inwestorów uwierzyła w nowe szanse na przełom. Tyle że brexit zależy teraz głównie od losów brytyjskiego kryzysu.
Racje żywności, braki w dostawach paliwa, opóźnienia na granicach – to niektóre skutki bezumownego brexitu, opisane w tajnym rządowym dokumencie opublikowanym przez dziennikarzy „The Sunday Times”.
Widmo brexitu bez umowy zaczyna rozsadzać Wielką Brytanię. Pierwsi w kolejce do wyjścia są Szkoci. Ale za nimi ustawiają się już Irlandczycy z Ulsteru, a nawet Walijczycy.