W Brazylii i Argentynie rozegrać się ma decydująca bitwa o światowy ład ekonomiczny: utoniemy w kryzysie, czy opanujemy go. Oba kraje przeszły podobną drogę przez chaos i krwawe dyktatury wojskowe aż po mozolnie budowaną demokrację i gospodarkę rynkową. Obydwa wprowadziły walutę, która miała być twarda jak dolar. Brazylia popadła jednak w tarapaty.
W latach 80. serca polskich telewidzów podbił brazylijski serial „Niewolnica Isaura”. Teraz serialowym hitem okazuje się meksykańska „Esmeralda”. Historia zdaje się powtarzać.
W ciągu kilkudziesięciu godzin doszło do ostrego przesilenia gospodarczego w Brazylii, którego skutki odczuła większość światowych giełd. Nie brak było nawet opinii, że po Azji i Rosji Ameryka Łacińska na dobre wpadła w objęcia międzynarodowego kryzysu finansowego. Jeśli nawet taka groźba chwilowo się oddala, to wcale nie jest pewne, czy na długo.
Ostatnia nadzieja, ostatnia zapora, ostatni okop - takie określenia słychać dziś na temat Brazylii. Jeżeli padnie Brazylia, to padnie cała Ameryka Łacińska - twierdzą niektórzy ekonomiści śledzący skutki kryzysu azjatycko-rosyjskiego na półkuli zachodniej.
O ile lata 80. zgodnie uznane zostały w Ameryce Łacińskiej jako "stracona dekada", o tyle dobiegające końca lata 90. należą do najlepszych w historii kontynentu - wolne wybory i szybki rozwój makroekonomiczny stały się udziałem prawie całego kontynentu. Nikt już nie traktuje inwestycji zagranicznych jako "ofensywy obcego kapitału", nikt nie mówi, że nacjonalizacja bogactwa narodowego to "drugie wyzwolenie". Społeczeństwa zaczęły przekonywać się do wolnego rynku bardziej niż do kolejnego caudillo lub generała, który obiecywał złote góry, a potem okazywał się złodziejem albo bandytą, albo jednym i drugim. Kryzys finansowy w Brazylii zmącił ten optymistyczny obraz kontynentu, ale dorobek dziesięciolecia trudno podważyć.