Aktorskie dynastie znamy od dawna. Teraz jednak ich przybywa, co wywołało dyskusję o nepobabies, dzieciach korzystających w karierze z rodzinnych koneksji.
Wesołość budowana jest tu na poczuciu zażenowania zmieszanego z elementami rom-comu.
Rozmowa z aktorem Borysem Szycem o wychodzeniu z nałogu, poszukiwaniu zastępczych ojców i niebezpiecznej roli w serialu „Warszawianka”.
Był człowiekiem pełnym sprzeczności, domowym despotą, typem samotnika, socjalistą, patriotą – wylicza Borys Szyc cechy granego przez siebie tytułowego bohatera filmu „Piłsudski”.
Przesunięcie startu PPK tak, byśmy zyski z nich – a raczej straty – zaczęli liczyć dopiero po jesiennych wyborach parlamentarnych, jest dość zrozumiałe. Ale po co obrażać Borysa Szyca?
Kinowa publiczność dostanie szansę spotkania z historią Tadeusza Kantora. A Borys Szyc – aktor, który zagra go w powstającym właśnie filmie – szansę na zmianę wizerunku.
Kiepski tekst połączył się z nijaką reżyserią i koszmarną scenografią. Aktorzy w tych warunkach byli bez szans.
Jest to najbardziej prozaiczne, odarte z tajemnic, wyzute z metafizyki i z poezji wystawienie „Hamleta”, jakie można sobie wyobrazić.
Bohaterka „Ki” Leszka Dawida próbuje połączyć macierzyństwo z samorealizacją, nie zgadza się na szarą rzeczywistość i rolę cierpiącej matki Polki. Grająca ją Roma Gąsiorowska też próbuje łączyć przeciwieństwa i szuka swojego miejsca.
W kontekście filmowej premiery „Ślubów panieńskich” warto zastanowić się, czy i dlaczego lubimy Fredrę. W teatrze przecież grany jest rzadko i raczej bez uwielbienia. Otóż lubimy Fredrę dlatego, że go znamy, a nie dlatego, że go lubimy.