Takiej płyty nie powinno się słuchać prowadząc samochód. Można niechcący zapomnieć o istniejących ograniczeniach szybkości.
Nic, tylko podziwiać.
To płyta dla miłośników klasycznego, porywającego bluesa w najlepszym wydaniu.
Być może płytą zostanie zauważoną tylko przez nielicznych. Ale jestem pewien, że ci nieliczni będą oczarowani i zaczarowani.
To płyta do wielokrotnego słuchania w skupieniu. Pośpiech nie jest wskazany.
Na płycie usłyszeć można zarówno muzykę gospel, jak i całkowicie świecką, w tym bluesa, funk i rocka.
Bardzo porządne granie i śpiewanie, bez mizdrzenia się i komercyjnego pudru.
Niektórym mogło się wydawać, że Eric Burdon to zgorzkniały starszy pan, z rozrzewnieniem wspominający piękne lata 60., sukcesy zespołu The Animals i odcinający coraz bardziej wyblakłe kupony z napisem „House of the Rising Sun”. Nic bardziej mylnego.
Różnica wieku między tymi dwoma amerykańskimi artystami to 25 lat, czyli mniej więcej pokolenie. Jednak w muzyce takie związki nie są niczym dziwnym.
Ta płyta to ubiegłoroczny remanent, którego nie można pominąć. Mam na myśli wydaną latem 2012 r. płytę „Blood Red Blues”, nagraną przez amerykańską wokalistkę Cee Cee James.