Wzgórza Golan wznoszą się na wysokość 700 metrów nad poziom morza, a góra Hermon, położona w ich najbardziej północnym zakątku, strzela w niebo ośnieżonym szczytem sięgającym niemal 2 tys. metrów. Przy dobrej pogodzie widać stamtąd jak na dłoni płaskowyż ciągnący się 60 kilometrów na wschód, aż do Damaszku. Płaskowyż, który od 33 lat dzieli – w sensie dosłownym i przenośnym – Syrię i Izrael.
Gdyby Autonomia Palestyńska była normalnym państwem z uregulowanymi granicami, a tym samym jasno określoną polityką celną i jawnymi środkami publicznymi, finansami państwa zarządzałoby ministerstwo skarbu wespół z bankiem centralnym. Na razie jednak pieniądze Autonomii Jaser Arafat przetrzymuje w bankach całego świata i chyba tylko on zna stan tych kont.
Izraelska opinia publiczna zaczyna pojmować, że powstanie suwerennej Palestyny jest tylko kwestią czasu. Pytanie, jakie musimy sobie teraz zadać, brzmi: jakie będzie to państwo? Demokratyczne, nowoczesne, praworządne jak Izrael, czy też podobne do licznych państw w naszym regionie, zacofanych i rządzonych przez dyktatorów? Przy pomocy Unii Europejskiej Palestyna może stać się pierwszym światełkiem w tym świecie pełnym mroku.
Nowy premier Izraela Ehud Barak próbuje porozumieć się z arabskimi sąsiadami. Optymiści nie wątpią, że pokój na Bliskim Wschodzie jest już w zasięgu ręki. Z Egiptem stosunki dyplomatyczne ma Izrael od 1979 r., z Autonomią Palestyńską uznają się od 1994 r., z Jordanią spisał układ pokojowy niedługo później. Na liście pozostały Syria i Liban.
Premier-elekt Ehud Barak spędza dni i noce w nadmorskim hotelu Dan Akadia pod Tel Awiwem. Z okien rozpościera się piękny widok na morze, spokojne i bez wysokiej fali. Tak też rysują się widoki na przyszły rząd Izraela.
Minęły 32 lata od czasu, gdy Wzgórza Golan zostały zdobyte przez Izrael podczas Wojny Sześciodniowej, a mimo to zachowały one swój pierwotny, niemal dziki charakter. Sporą część obszaru uznano za rezerwat przyrody, w którym żyją dziki, wilki i jeżozwierze w dziwnej koegzystencji z kibucami i osiedlami rolniczymi, na ogół oddalonymi od głównych dróg, wtopionymi w przyrodę. Jedynie anteny radarowe wyrzutni rakietowych, ukryte w białych, ochronnych kopułach, szpecą niektóre wzgórza i przypominają, że nie ma pokoju pod oliwkami.
Gwarancji na szybki pokój na Bliskim Wschodzie nie ma żadnych. Już w maju może dojść do nowego wybuchu, jeśli Palestyńczycy zechcą formalnie zmienić Autonomię w Państwo Palestyńskie. Jednak na dalszą metę nie ma innego wyjścia, niż posuwanie się naprzód ku izraelsko-palestyńskiemu pojednaniu.
Po dwuletnich negocjacjach Izrael wyraził zgodę na otwarcie lotniska im. Arafata w Dahaniji, w strefie Gazy. Nie wiadomo jeszcze, dokąd latać będą trzy samoloty typu Fokker, stanowiące na razie całą flotę Palestinian Airlines. Dla Palestyńczyków istotniejszy jest fakt, że już tam lądują samoloty pasażerskie z wielu krajów, a w połowie grudnia siądzie na betonowych pasach Dahaniji Air Force 1, osobisty samolot prezydenta Billa Clintona.
Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, 15 grudnia Gaza witać będzie niecodziennych gości: prezydenta USA oraz kilkuset działaczy Palestyńskiej Rady Narodowej (PRN), wśród nich wielu poszukiwanych od dawna terrorystów.
Gdy Allah powoła przed swoje oblicze czterech ciężko chorych władców arabskich: króla Jordanii Husajna, króla Arabii Saudyjskiej Fahda, prezydenta Syrii Asada i przewodniczącego Autonomii Palestyńskiej Arafata, Bliski Wschód będzie bardziej muzułmański, bardziej zachowawczy i znacznie mniej otwarty na Zachód. Tylko w jednej stolicy europejskiej panuje przekonanie, że wówczas wybije godzina powrotu do tej części świata: w Moskwie.