Biennale Sztuk w Wenecji to w tym roku duże wyzwanie. Widz zderza się z estetyką rodem z Internetu, wielkim jarmarkiem wątpliwych cudów.
Biennale Sztuk w Wenecji odwiedzałem i relacjonowałem w POLITYCE przez 14 lat. 1 czerwca ruszyła kolejna edycja tej największej imprezy świata sztuk wizualnych, a ja dobrowolnie zostałem w Warszawie. Oto 10 powodów dlaczego.
Zwiedzając otwarte przed kilku dniami słynne weneckie Biennale Sztuk, można odnieść niepokojące wrażenie, że głęboka recesja dotknęła nie tylko światową gospodarkę, ale także umysły
Z krajowej perspektywy Złoty Lew dla polskiego pawilonu na Biennale Architektury w Wenecji to sensacja. Trzeba jednak zrozumieć ideę tej imprezy. Nie chodzi o konkurs na najciekawsze na świecie realizacje i projekty, ale o prezentację sposobów myślenia o architekturze. A w tej konkurencji projekt Polaków naprawdę się wyróżniał.
Dla jednych to najważniejszy międzynarodowy przegląd sztuk wizualnych. Dla innych – artystyczne targowisko próżności. Weneckie Biennale Sztuk trudno zignorować, to tu zbiegają się raz na dwa lata kręte ścieżki twórców z całego świata. Ale też coraz trudniej się nim zachwycić.
Włoski artysta Fabrizio Plessi jest autorem wysokiej na 44 m rzeźby, którą zatytuował „Pionowe morze”. I tak jest z całą współczesną sztuką. To, co dobrze stoi, musi ona powalić, zaś to, co najlepiej czuje się w pozycji horyzontalnej – ustawić do pionu.
Artysta Piotr Uklański, którego pracę „Naziści” pociął swego czasu szabelką w stołecznej Zachęcie Daniel Olbrychski, tej jesieni jest zapewne najpopularniejszym twórcą w Brazylii, a już na pewno najbardziej tam znanym artystą polskim. A wszystko przez niekonwencjonalne przedsięwzięcie artystyczne, które przygotował na słynne Biennale Sztuki w São Paulo.
W pierwszych dniach najsłynniejszego na świecie Biennale trzeba było sprostać podwójnemu wyzwaniu. Wytrzymać blisko 40-stopniowe upały i potężną dawkę sztuki ponad ośmiuset artystów ze wszystkich stron świata. Z pogodą można było jakoś sobie poradzić. Z twórczością – znacznie gorzej.