Rozmowa ze Stanisławem Szuszkiewiczem, pierwszym przywódcą niepodległej Białorusi
Wybory prezydenckie na Białorusi niewiele miały wspólnego z demokratycznymi procedurami. Trwały sześć dni, od wtorku do niedzieli, i przebiegały pod dyktando urzędującego prezydenta Aleksandra Łukaszenki. Jednak bez względu na wynik, który nie mógł być w tej sytuacji inny, zmieniły białoruską rzeczywistość i scenę polityczną.
Borys Jelcyn nerwowo zareagował na krytykę rosyjskich poczynań w Czeczenii, złorzeczył Billowi Clintonowi, groził arsenałem atomowym i demonstracyjnie wyściskał się z chińskim prezydentem. Bill Clinton zamiast się obrazić, śmiał się do kamery, dając do zrozumienia, że Borys (jego przyjaciel) taki już jest. Tymczasem premier Władimir Putin i generałowie rosyjscy miażdżą Czeczenię, a prezydent Aleksander Łukaszenko, triumfalnie podpisuje zjednoczenie Białorusi z Rosją.
Pociąg relacji Białystok–Grodno, Grodno–Białystok jest zwany pociągiem przemytników. Podróżują nimi mrówki, ludzie dorabiający na przewożeniu małych ilości towarów ukrywanych przed okiem celnika.
Na Białorusi czas cofnął się do lat siedemdziesiątych. W małych klitkach przesiadują nieufne grupki opozycji. W niedogrzanych salach stalinowskich domów kultury zbierają się na odczyt uczestnicy latających uniwersytetów. Najbardziej znany na świecie białoruski pisarz - Wasilij Bykau - wyjeżdża demonstracyjnie do Finlandii i w niezależnym wydawnictwie publikuje książkę odrzuconą przez wydawnictwa oficjalne. A gdy przywódca kraju jedzie na lotnisko, zamyka się drogę. Rozstawieni co kilkaset metrów milicjanci w panterkach i z kałasznikowami spychają samochody na boczne drogi, by nikt nie zajrzał prezydentowi Łukaszence za firanki.
W środku Europy mamy republikę bananową: w powszechnej opinii od 20 lipca prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko jest tylko uzurpatorem. Legalność jego władzy kwestionują organizacje międzynarodowe i demokratyczne stolice świata. Europa nie ćwiczyła dotychczas takiego wariantu, dlatego nikt naprawdę nie wie, jak będą dalej wyglądały stosunki dyplomatyczne z Mińskiem.
Wiadomość, że przywódca Białoruskiego Frontu Narodowego Zianon Paźniak wycofał się z wyborów prezydenckich, wywołała w Mińsku konsternację. Paźniak twierdzi, że wybory to intryga Moskwy przeciwko opozycji niepodległościowej. Wybory, ogłoszone przez opozycję, odbywają się w domach wyborców, do których przychodzą z urną przedstawiciele komisji. Miała być to manifestacja oporu przeciwko Aleksandrowi Łukaszence, ale okazała się manifestacją chaosu po stronie opozycji.
W nowogródzkiej siedzibie Związku Polaków na Białorusi byliśmy pod koniec sierpnia ubiegłego roku. - Gdyby nie kłopot, to dziesięć tornistrów. Dla naszych dzieci, które idą do pierwszej klasy - prosiła nieśmiało skromna, sędziwa pani Zofia Boradyn, przewodnicząca miejscowego oddziału. Tornistry pojechały. Ale polskiej pierwszej klasy w Nowogródku nie ma. I nie będzie pewnie wymarzonej przez panią Zofię polskiej szkoły. Tadeusz Gawin, przewodniczący Związku, za zorganizowanie pikiety w tej między innymi sprawie został niedawno ukarany wysoką grzywną.
Mówią, że mieli pecha: nie wyjeżdżali od siebie, to historia sprawiła, że stali się polską mniejszością na Białorusi. Język polski przechowali dziadkowie i Kościół. Młodzi najpierw przestali się uczyć polskiego, a potem po polsku rozmawiać. Polskość wróciła do nich dopiero za pierestrojki, w 1988 r. Trochę późno.
W Mińsku witano Nowy Rok dwa razy. Według czasu moskiewskiego i białoruskiego. Jedni wznosili toast za integrację z Rosją, chwaląc deklarację podpisaną właśnie przez prezydentów Jelcyna i Łukaszenkę. Drudzy przyszli na stypę, świętować po raz ostatni w wolnej Białorusi.