To jest rząd, przy którym spiskowe teorie się sprawdzają. Jeśli chodzi o ostatni temat, czyli kryzys uchodźczy na granicy z Białorusią, to przynajmniej dwie takie teorie znajdują potwierdzenie w twardych faktach.
Tysiące żołnierzy na granicy i wystawianie armatek wodnych nie świadczą wcale o sile państwa. Świadczyłaby o niej odpowiedzialność za najsłabszych i bezbronnych.
Tym razem białoruski reżim sztucznie wygenerował powód, dla którego Europa coś od niego może chcieć. Kryzys humanitarny to jedno.
Pod względem dostępu do informacji sytuacja na granicy staje się coraz bardziej kuriozalna. Największe zagraniczne redakcje nadają z obozu migrantów po białoruskiej stronie, a rząd PiS wciąż rzuca im tylko komunikaty prasowe i wpisy z Twittera.
Słychać głosy oburzenia w sprawie wypychania migrantów z terytorium Polski, ale zarazem jest świadomość, że „białoruski epizod” dotyczy całej Unii, która po kryzysie z 2015 r. nie zdobyła się na wspólną politykę migracyjną.
Sejm przyjął ustawę o ochronie granicy państwowej. Władza po raz kolejny zabiera nam wolność. A my się już przyzwyczailiśmy i chłoniemy pseudouzasadnienia, by utopić w nich wątpliwości i wyrzuty sumienia.
Wandal się wyżył, wyładował swoje złe emocje, ale Stuhrów nie przestraszył. Ból i gniew nie wykluczają trzeźwej oceny sytuacji.
Rosja Putina rozciąga front konfrontacji z Zachodem. Kryzys graniczny wywołany przez Mińsk w porozumieniu z Moskwą postawił Polskę na pierwszej linii starcia.
Zakładnicy Łukaszenki spokojnie usiedli na przejściu granicznym, rozwinęli karimaty i rozbili namioty. I czekają na jakieś zmiłowanie. Ponad ich głowami trwa polityczna próba sił.