„Turyński koń” węgierskiego mistrza Beli Tarra był najbardziej zagadkowym filmem wyświetlanym na Berlinale. Mało kto może powiedzieć, że go w pełni rozumie, ale przeważają opinie, że to arcydzieło.
W Berlinie było jubileuszowo, ale zarazem całkiem zwyczajnie. Złotego Niedźwiedzia jury przyznało, jak najbardziej zasłużenie, tureckiemu filmowi „Miód”. Chłopczyk grający w nim główną rolę dostał pluszowego misia.
Berlin nie chce konkurować z Cannes. Wprawdzie przed pałacem festiwalowym leży czerwony dywan, po którym przechadzają się zziębnięte gwiazdy w strojach galowych, ale to tylko spektakl dla paparazzich. Na ekranie liczy się kino niekomercyjne, poszukujące, bez wielkich nazwisk w czołówkach.
Poziom tegorocznego berlińskiego festiwalu był średni, tym bardziej więc szkoda, że głównej nagrody nie dostał żaden z dwóch najlepszych filmów – ani nasz „Katyń”, ani amerykański „Aż poleje się krew”. Ale kto powiedział, że na festiwalach muszą wygrywać filmy najlepsze?
Jurorów tegorocznego festiwalu w Berlinie najbardziej wzruszył chiński film o mongolskiej pasterce. W ogóle nie zauważyli oni wielu innych interesujących tytułów decydujących o poziomie konkursu. Choćby niesamowitej Marianne Faithfull w roli seksbabci.
Kino odzyskuje ton serio. Dowodem tegoroczny festiwal w Berlinie, na którym dominowały filmy podejmujące ważne kwestie polityczne i społeczne. Tym bardziej szkoda, że w konkursie zabrakło naszego reprezentanta.
Dyrektor Berlinale Dieter Kosslick, pytany, co w tym roku będzie nowego na festiwalu, odpowiadał: filmy. I słowa dotrzymał. Najmniej udany był werdykt jury, zwłaszcza najważniejsze rozstrzygnięcie.
Główną nagrodę zakończonego niedawno festiwalu w Berlinie dostał niemiecki film „Głową o mur”. Werdykt nie wywołał protestów, ale przesadnych zachwytów też się nie słyszało. Trochę wyższy poziom stanów średnich, jak cały tegoroczny konkurs. Ale czy dzisiaj kino stać jeszcze na arcydzieła?
W tym roku w Berlinie przeważały filmy zdecydowanie pesymistyczne: o nieuleczalnych chorobach, zaniku ideałów, zagrożonych związkach międzyludzkich, o niesprawiedliwym prawie. Jednak nawet na tym czarnym tle wyróżniali się nieszczęśni uchodźcy, pariasi współczesnego świata, którzy wystąpili w trzech z dwudziestu dwóch konkursowych tytułów.
W dzisiejszym kinie mieszają się języki, wątki, style i pieniądze. Weźmy dla przykładu „Poniedziałek rano”, obraz nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem za reżyserię: film jest francuski, reżyser Otar Joseliani to emigrant z Gruzji, a akcja toczy się głównie w Wenecji. Nie dziwi nic, nawet to, że w scenach dziejących się na francuskiej wsi traktor obsługuje rodowity Murzyn, zresztą chyba najszczęśliwsza osoba w okolicy.