Berlińska wystawa „Idea Europy. Projekty wiecznego pokoju” w Niemieckim Muzeum Historycznym stara się ukazać odwieczną europejską sprzeczność: rozdarcie między wojną – zwykle świętą lub sprawiedliwą – i pokojem – często wiecznym, nawet jeśli trwał tylko kilka lat.
W dzisiejszym kinie mieszają się języki, wątki, style i pieniądze. Weźmy dla przykładu „Poniedziałek rano”, obraz nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem za reżyserię: film jest francuski, reżyser Otar Joseliani to emigrant z Gruzji, a akcja toczy się głównie w Wenecji. Nie dziwi nic, nawet to, że w scenach dziejących się na francuskiej wsi traktor obsługuje rodowity Murzyn, zresztą chyba najszczęśliwsza osoba w okolicy.
Dwudziestoośmioletnia historia muru berlińskiego – wzniesionego w 1961 r., zburzonego w 1989 r. – to fantazyjne ucieczki z NRD wodą, ziemią i powietrzem – wpław, podkopem lub balonem, w przebudowanych samochodach, kufrach podróżnych. Mur to także ofiary: uciekinierzy zastrzeleni przez straż graniczną w centrum europejskiej metropolii. To efektowne akcje propagandowe: pikowanie radzieckich Migów nad Reichstagiem w czasie wyjazdowego posiedzenia Bundestagu w Berlinie Zachodnim, a także słynne historie szpiegowskie.
Gdyby ktoś spojrzał z zewnątrz na to, jak gatunek ludzki postępuje ze swoją planetą, mógłby być nieco zdumiony. Z jednej strony ludzie dla pieniędzy niszczą środowisko naturalne, przez co ginie coraz więcej zwierząt; z drugiej – za ciężkie pieniądze odtwarzają to środowisko, budując w centrach wielkich miast sztuczne raje dla zagrożonych gatunków. Taki raj mieści się np. w zachodniej części Berlina – to jeden z najlepszych ogrodów zoologicznych w Europie.
Telewizja ma budzić sumienia, a nie karmić publiczność papkowatym repertuarem, ułożonym bez smaku, gustu i wyobraźni. Takie przesłanie można było odczytać z konkursu twórczości telewizyjnej (a także radiowej) Prix Europa 2000, który odbył się w Berlinie. W konkursie wzięło udział 37 krajów, pokazano kilkadziesiąt filmów fabularnych i dokumentalnych.
I znowu telenowela – można było usłyszeć pierwsze recenzje po wyjściu z festiwalowego kina. Narzucające się spostrzeżenie wymaga jednak uzupełnienia: kino robi dzisiaj to samo co telewizja, tylko jeszcze efektowniej i dzięki temu duży ekran nie przegrywa z małym ekranem.
Złotego Niedźwiedzia, nagrodę główną zakończonego w niedzielę 50 festiwalu filmowego w Berlinie, dostał zasłużenie młody amerykański reżyser Paul Thomas Anderson, autor ponadtrzygodzinnego filmu „Magnolia”. Jest to mozaikowy obraz życia współczesnych Amerykanów, cierpiących na najstraszniejszą chorobę kończącego się wieku, czyli samotność. W najbardziej widowiskowej scenie filmu, która pewnie przejdzie do historii kina, na miasto spada grad ropuch.
Niemcy stały się najpotężniejszym krajem w Europie. Ale Berlin, ich nowa-stara stolica, to wciąż miasto drugiej ligi - daleko w tyle za Paryżem, Londynem czy Madrytem. Zapewne to tylko kwestia czasu, ponieważ miasto w imponującym tempie nadrabia zaległości. Berlin, wielomilionowa metropolia, będzie naturalnym magnesem, działającym również na wschód. W końcu dzieli go od polskiej granicy niecałe sto kilometrów. Warszawa przedmieściem Berlina? To wizja na wyrost. Ale cały pas pogranicza - od Szczecina po Wrocław - znajdzie się w najsilniejszej strefie berlińskiego przyciągania. Czy to dla Polaków szansa, czy powód do obaw? Na razie Berlin jest zajęty sam sobą i nie widać tam wielu amatorów Drang nach Osten. Podobnie po drugiej stronie granicy. Śmielej wchodźcie przez tę bramę, wykorzystajcie waszą szansę - radzi Polakom berliński senator. Oto relacja z obu stron.
Od września Niemcy całkowicie wróciły do Berlina. Wraz z przeniesieniem się na wschód rządu i parlamentu skończyła się bońska prowizorka. Gerhard Schröder jest pierwszym po Hitlerze niemieckim kanclerzem urzędującym nad Szprewą. Po ponadpółwiekowej moralnej kwarantannie, po ograniczonej suwerenności alianckiej okupacji, podziale na dwa państwa i zjednoczeniu, w zgodzie z wszystkimi sąsiadami, polityczne centrum Niemiec przesuwa się niemal nad Odrę.
To była największa demonstracja homoseksualna w historii Niemiec. Pod koniec czerwca - pół miliona gejów i lesbijek paradowało ulicami Berlina z okazji dorocznego gejowskiego święta Christopher Street Day (CSD). Gdy kolorowy korowód sunął w tańcu śródmieściem niemieckiej stolicy, polscy geje po raz drugi chcieli zorganizować przemarsz w Warszawie. Znowu się nie udało.