Nie da się zlikwidować terroryzmu tak długo, jak długo znajdą się fanatyczni wykonawcy tego procederu i tacy, którzy chętnie za to zapłacą. W rurze, którą płyną pieniądze na terror, całkowite zakręcenie kurka jest praktycznie niemożliwe.
Wszystko, co dotyczy pieniędzy, odbija się w Nidzicy podwójnym echem. Wiadomość o bandyckim napadzie na warszawski oddział Kredyt Banku wywołała oburzenie, ale też nadzieję, że gwałtownie wzrośnie popyt na sejfy i kasy pancerne. Za to kryzys finansów publicznych i zapowiedź cięcia wydatków wzbudziły prawdziwy popłoch: poza względami obywatelskimi obawiano się, że najlepszym klientom, czyli administracji, wojsku i MSW, zabraknie pieniędzy na zakupy.
Minister Lech Kaczyński nazwał go z trybuny sejmowej wielokrotnym przestępcą. Pineiro zdenerwował się: – Przecież jestem niekarany! I skierował do sądu pozew przeciwko ministrowi. W tym samym czasie warszawska prokuratura poszukiwała go dwoma listami gończymi – krajowym i międzynarodowym. – To specjalna akcja, aby mnie zastraszyć – komentuje Pineiro. I dodaje, że zastraszyć się nie da, jak go zamkną, wszystko ujawni.
We Wrocławiu zatrzymano przestępców, którzy okradali właścicieli kart bankowych korzystając z kodów PIN podejrzanych za pomocą mikrokamery. W Gdańsku wpadła grupa fałszująca karty kredytowe. W warszawskim hipermarkecie Carrefour kilka kasjerek korzystając z numerów kart płatniczych klientów robiło zakupy na ich rachunek. Niemal każdego dnia dowiadujemy się o kolejnych przestępstwach, których ofiarmi padają właściciele „plastikowych pieniędzy”. Czy korzystanie z kart bankowych musi być tak niebezpieczne?
Śląska prokuratura oskarżyła Arkadiusza N., byłego dyrektora katowickiego oddziału Banku Przemysłowego w Łodzi i wykładowcę w Międzynarodowej Szkole Finansów i Bankowości, o wyłudzenie 3 mln zł ze swojego banku. Z kolei w Częstochowie w areszcie siedzi czterech byłych szefów oddziału Beskidzkiego Domu Maklerskiego, którzy swoim klientom założyli dwa rachunki: z jednego, tego prawdziwego, brali pieniądze do gry na giełdzie, a drugim, wirtualnym, mydlono oczy co do stanu konta. Na filmach gangsterzy wysadzają sejfy, żeby dobrać się do pieniędzy, a i w życiu – jak ostatnio w Kredyt Banku w Warszawie – zdarzają się prawdziwe dramaty. Znacznie łatwiej zrobić jednak skok od wewnątrz, w białych rękawiczkach i za pomocą komputera.
Pierwszy rok nowego stulecia będzie zarazem pierwszym, kiedy liczba pracowników polskich banków zamiast jak dotąd rosnąć – zacznie się kurczyć. Zawód, zdawałoby się sztandarowy dla wolnego rynku, na którym rządzi pieniądz, okazał się zawodem wysokiego ryzyka. Mimo prób łagodzenia bólu i upychania zbędnych ludzi gdzie się da, pracę straci w nadchodzącym roku co najmniej 5–6 tys. osób.
Kryzys w Banku Częstochowa (którego akcjonariuszem jest m.in. Skarb Państwa) wybuchł nagle, ale dojrzewał od dawna. Finał nastąpi niebawem, na razie bank jest niewypłacalny, a przed zamkniętymi na głucho drzwiami złorzeczą zdesperowani klienci. Kłopoty spiętrzyły się w momencie, kiedy akcjami banku zaczęto rozgrywać dziwny mecz. Wszystko toczyło się na styku prywatny biznes–publiczne pieniądze. A w tle politycy SLD i PSL. Stracił bank, jego klienci i podatnicy. Kto zyskał?