Stary komunistyczny aparatczyk Hejdar Alijew dobrze utrafił w nastroje swego ludu. Siedzący na bajecznie bogatych złożach nafty Azerowie miotają się między Rosją, Turcją, Iranem i Ameryką, nie wiedzą, czy pisać cyrylicą czy literami łacińskimi, ale jednego chcą na pewno: silnej ręki.
BTC. Te trzy litery stały się symbolem jednego z najgorętszych sporów Rosji i USA po zakończeniu zimnej wojny. Zmagań o kaspijską ropę i o wpływy na „eurazjatyckich Bałkanach”, jak niekiedy nazywa się Kaukaz, Zakaukazie i Azję Środkową. BTC: Baku–Tbilisi–Ceyhan.
Jeśli jutro znów powiecie, że Azerbejdżan zrobił kolejny krok ku demokracji, to będzie to znaczyć, że współuczestniczycie w tym oszustwie! – wykrzykuje Dżalal do komórki. Rozmawia z panią Rafaello z misji Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Jest ciemno, minęła ósma wieczorem. Stoimy na dziedzińcu jednej ze szkół w szóstym okręgu wyborczym w Baku, w rejonie ubinogińskim. Mieści się tu obwodowa komisja wyborcza nr 21.
Parlament gruziński uchwalił ustawę uprawniającą posłów do dożywotniego posiadania i noszenia broni. Prezydent Eduard Szewardnadze ustawy nie podpisał, dworując sobie, że jemu w takim razie przysługiwałby granatnik przeciwpancerny. Nie zmieniło to obowiązującego na Zakaukaziu podstawowego kanonu gry politycznej: kto szybszy, ten lepszy.