W chińskim roku świni, zwanym także rokiem dzika, afrykański wirus wywoła poważny niepokój na kilku kontynentach.
Mataczenie ministrów w sprawie odstrzału dzików należy tłumaczyć jako próbę przekonania, że i owszem, „my szanujemy zwierzęta, ale, panie dzieju, bardziej ludzi, i dlatego trzeba zabić trochę dzików z powodów sanitarnych”.
Skrót ASF (afrykański pomór świń) zna dziś każdy, ale już niekoniecznie każdy zna historie, które się za nim kryją.
Pierwsze polowania na dziki w ramach rządowego planu walki z ASF zakończyły się fiaskiem. W lasach było zbyt dużo spacerujących obrońców zwierząt, a zbyt mało dzików. Nie dopisali też myśliwi.
Gorącej dyskusji o dzikach towarzyszy narastający chaos. Sprzyja mu to, że spór toczy się hermetycznym językiem i to wziętym z kilku słowników: myśliwskiego, rolniczego, weterynaryjnego i biologicznego.
Eksperci twierdzą, że jeśli dojdzie do gwałtownego rozszerzenia zasięgu ASF, to odpowiedzialność przypisać będzie można tylko tzw. czynnikowi ludzkiemu.
Rolnicy domagają się rzezi dzików w ramach walki z ASF i myśliwi w styczniu planują spełnić ich oczekiwania. Tymczasem według naukowców rozwiązaniem nie jest wybijanie tych zwierząt, ale bioasekuracja.
Weterynarze mają w rękach bombę. Uprzedzają, że jeśli ją odpalą, przed świętami zniknie ze sklepów mięso. Mają na myśli świński protest, na wzór „psiej grypy” policjantów.
Aż 33 godziny leżał na nieużytkach między domami w podwarszawskiej wsi dzik zarażony afrykańskim pomorem świń, zanim został uprzątnięty. Tymczasem minister rolnictwa zachęca myśliwych do dalszych odstrzałów, mimo że to nieskuteczna metoda walki z ASF.
Rozmowa z prof. Andrzejem Elżanowskim o absurdalnej masakrze dzików w związku z wirusem afrykańskiego pomoru świń, polskim niechlujstwie i realnych sposobach walki z ASF.