Moda na poszukiwanie szlachetnie urodzonych przodków nie ominęła gospodarki. Wiele firm odkrywa, że długa i barwna historia ma wartość handlową i może stać się skuteczną bronią w walce rynkowej. Te, które w przeszłości należały do rodzin magnackich, porzucają więc swe peerelowskie znaki firmowe i wracają do herbów dawnych właścicieli. Nie obywa się to jednak bez konfliktów.
Czy o to walczyliście, żeby przez was budowane fabryki, huty wracały dziś w ręce wnuków byłych właścicieli? Czy strajkując w sierpniu upominaliście się o Radziwiłłów, Potockich i Zamoyskich? Tak bronił redaktor naczelny "Trybuny" klasę robotniczą. Spytałam więc Potockich, Radziwiłłów i Zamoyskich, jakie były ich losy w PRL od momentu, kiedy im zabrano fabryki, pałace i hektary, kiedy władza ludowa przekonywała, że ich nie było, nie ma i zapewniała, że na pewno nie będzie. Zacierając ślady materialnego dorobku pokoleń.
Lordowie brytyjscy to fenomen europejski. Los oszczędził im gilotyny i pożogi rewolucji, a socjalizm nie pozbawił przywilejów. Sami mieli dość rozumu, by mniej dbać o honor (dla szlachty polskiej wiele zajęć było poniżej godności), co o robienie pieniędzy. Tysiąc lordów dociągnie do 2000 r. jako oficjalna klasa rządząca, w Izbie Lordów, czyli brytyjskim senacie. A potem? Ich liczba będzie tylko maleć: nawet w Anglii, monarchii o największym przepychu, nie nadaje się już tytułów dziedzicznych.