W maju 2006, wkrótce po tym gdy nie konsultując się ani z własnym rządem, ani z opozycją, ani z liderami Hamasu zlikwidował wszystkie izraelskie osiedla w Strefie Gazy, premier Ariel Szaron zapadł w śpiączkę, z której wyzwoliła go teraz śmierć.
„Pokój i bezpieczeństwo” – to hasło wyborcze zapewniło Arielowi Szaronowi fotel premiera. W ciągu jego dwuletnich rządów 650 Izraelczyków zginęło w zamachach terrorystycznych, a polityka represjonowania Palestyńczyków ani o krok nie przybliżyła pokoju. Teraz złożył rezygnację. Czy do pokoju będzie bliżej czy dalej?
Kilka dni po wyborczym zwycięstwie do kancelarii Ariela Szarona wciąż jeszcze płyną kosze róż. Wiadomo jednak, jaka droga jest różami usłana – droga do koalicji z pokonaną Partią Pracy. Skrajna prawica czeka na ostateczne zerwanie pokojowych negocjacji. Niech sobie Arafat włoży do lamusa marzenia o wolnej Palestynie. Skrajna lewica liże rany i czeka na chwilę, gdy świat potępi politycznego awanturnika. Partie religijne wystawiły skromny rachunek: 250 mln dolarów na rabinackie szkolnictwo. Jeden z przyjaciół Szarona powiedział, że czas przenieść do siedziby nowego premiera napis wymalowany u wejścia na jerozolimski stadion Teddy, wsławiony burdami piłkarskich fanów. Napis ten głosi: „witajcie w bramach piekła”.
Wybory w Izraelu stały się niewątpliwie najbardziej udanym balem maskowym tegorocznego karnawału. Generał Ariel Szaron, jastrząb nad jastrzębie w gronie izraelskich polityków, prowadził swoją kampanię wyborczą przebrany za gołąbka pokoju. Ulice pokryły się sloganami: „Tylko Szaron przyniesie pokój”. Jaki pokój, z kim i na jakich warunkach – na ten temat nie powiedział ani słowa.