Mijają kolejne dni od pojawienia się – i to publicznie – pierwszego sygnału o możliwym wielkim skandalu w nader wrażliwej sferze obronności kraju, a tymczasem żadna z instytucji państwa nie kwapi się tym zająć.
14 kwietnia Berczyński udzielił wywiadu „Dziennikowi Gazecie Prawnej", w którym wygłosił słynne już zdanie: „To ja wykończyłem caracale”.
Zmuszony do odejścia z PiS Bartłomiej Misiewicz to symbol buty i nepotyzmu obecnej władzy. Ta zawrotna kariera nie byłaby możliwa, gdyby nie protekcja Antoniego Macierewicza. I choć wobec samego ministra nie wyciągnięto konsekwencji, jego pozycja została mocno podważona. Czy upokorzenie szefa MON to początek długiej „wojny na górze”?
Niektórzy wyjaśnienia dr. Berczyńskiego wyśmiewają jako rodzaj science fiction lub fantastyki naukowej. Nie sądzę, aby tego rodzaju postawa była zasadna. Tu trzeba krytyki logicznej.
Z takich jak on w innych resortach dałoby się pewnie sformować spory hufiec. Tyle że media nie mają wielkiej motywacji, aby precyzyjnie przeskanować skład gabinetów politycznych, ciał kierowniczych rozmaitych agencji i zależnych funduszy.
Spóźnienie ministra Antoniego Macierewicza na najważniejszą w tym roku – a może i w historii członkostwa Polski w NATO – uroczystość wojskową jasno pokazuje, co jest dla niego naprawdę ważne.
Najpierw odejście Bartłomieja Misiewicza z PiS, potem sądowa porażka Piotra Bączka – innego zaufanego szefa MON. Niedobre wiadomości spadają na Macierewicza jak zgniłe jabłka w podupadłym sadzie.
Komisja PiS negatywnie oceniła kandydaturę Misiewicza do pełnienia ważnych funkcji w administracji publicznej.
Andrzej Duda wyraził pełne poparcie dla najważniejszego projektu szefa MON.
Sprawa Misiewicza szkodzi PiS. Wielomiesięczna obrona Misiewicza przez Macierewicza podważa zaś istotę przywództwa Kaczyńskiego. Dlatego prezes PiS musi uderzyć w ministra obrony.