Wspinacz to łojant. Słownikowo – osobnik świadomie decydujący się na wchodzenie do góry możliwie najtrudniejszą drogą bez czerpania z tego korzyści materialnych. Łojantów w Polsce przybywa z każdym rokiem. Elitarny kiedyś alpinizm dzięki sztucznym ściankom staje się modny i masowy. Zszedł z gór do ludzi.
Naukowcy i lekarze wybierają się na Mount Everest. Chcą tam ustalić, dlaczego niektórzy doskonale radzą sobie z niedoborem tlenu. Mają nadzieję, że pomoże to w leczeniu zaburzeń oddychania.
Kaukaz stał się modny jako młodzieżowe centrum tanich atrakcji ekstremalnych: snowboardowych i narciarskich wyścigów po dziewiczych nieoznaczonych stokach albo też wspinaczkowych rajdów przez lodowiec. Są tacy, którzy mówią, że Marta R. i Mirek S. byli martwi już w chwili, gdy zdecydowali się iść.
W złotych latach polskiej szkoły himalaizmu wspinaczka była wyborem nie tylko sportowym, ale i moralnym. Dziś wypraw obliczonych na wielki wyczyn organizuje się niewiele – jedną, dwie w roku. Ale legenda zobowiązuje – najlepsi jesteśmy w chodzeniu zimą.
W Polsce jest 20 przewodników posiadających uprawnienia do wspinania się po górach całego świata, dla 5 z nich jest to sposób zarobkowania. Np. rejon Himalajów zdominowała firma Ryszarda Pawłowskiego, a trekingi w okolice znanych gór – Macieja Berbeki.
Andrzej Zawada, jedna z legend polskiego alpinizmu, nie oderwał się od ściany jak Jerzy Kukuczka czy Wanda Rutkiewicz – górą zbyt trudną i wysoką okazała się choroba. Ci, którzy razem z nim wspinali się, zapamiętali go jako najlepszego w dziejach polskiego alpinizmu organizatora i kierownika wypraw. Gdyby nie jego praca, nie byłoby wielu sukcesów naszych wspinaczy – choćby wejścia na Mount Everest zimą w 1980 r.
Często po osiągnięciu celu pionierskiej ekspedycji okazuje się, że ktoś już tu dotarł. Odnalezienie zwłok alpinisty, który przed 75 laty (a więc przed Edmundem Hillarym) zdobywał Mount Everest, jest tego przykładem. Czy są zatem miejsca na ziemi, gdzie człowieka jeszcze nie było?