Browar gdański należący do Hevelius Brewing Company (HBC) miał być „perłą przynoszącą splendor miastu”. Tymi słowy Zdzisław Bogusz, szef firmy, agitował radnych do sprzedaży HBC spółce Brewpole B.V. A oto finał: browar zlikwidowany, ludzie zwolnieni, zdemontowane nowiuteńkie urządzenia warzą piwo gdzie indziej, gmina Gdańsk procesuje się o odszkodowanie, zaś Z. Bogusz przygotowuje do prywatyzacji kolejną firmę komunalną.
Na ten werdykt Trybunału Konstytucyjnego w napięciu czekali pracownicy kilkunastu Polmosów, akcjonariusze spółki Agros oraz inwestorzy zainteresowani branżą spirytusową. Miał przesądzić, do kogo powinny należeć marki słynnych polskich wódek. Niestety, sędziowie uchylili się od odpowiedzi. Oznacza to, że prawa do znaków polskich trunków pozostają nadal sporne, co komplikuje i tak niełatwy proces prywatyzacji branży alkoholowej.
Żegnaj Mariolu o-kocim spojrzeniu. Koniec z łódką Bols i piwem mocno zmrużonym. Żarty się skończyły. Sejm zmienił ustawę o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi likwidując większość szpar, przez które specjaliści od marketingu próbowali przeciskać się z reklamami piwa i trunków mocniejszych. Przy okazji odżyła dyskusja na temat związku między reklamą a skłonnością do alkoholu.
Jak w nowym wieku obudzić się bez kaca? To pytanie musi niepokoić przed ostatnią nocą mijającego stulecia, w którym – choć lista odkryć medycznych jest długa – nie znaleziono żadnego skutecznego remedium na chorobę z przepicia.
Raport „Polska szkoła odwyku” (POLITYKA 28) wywołał gwałtowny artykuł Wiktora Osiatyńskiego „Polski monopol odwykowy” (Polityka 35). Przeczytałem ten ostatni tekst z osłupieniem. Autor dokonał próby zmiecenia mnie z powierzchni życia zawodowego i publicznego oraz przekazał opinii publicznej nieprawdziwe informacje o pracy wielu ludzi i instytucji.
W połowie lipca w drzwiach Ministerstwa Rolnictwa stanął ksiądz i wyciągnął z torby pół litra. Prosił o pomoc. Przezroczysty, mocny jak spirytus denaturin z etykietką siedleckiego Polmosu, po 3,20 zł za butelkę, bardzo bowiem zasmakował podlaskim rolnikom, głuchym na padające z ambony gromy.
Pod obrady Sejmu trafiły dwa kolejne poselskie projekty nowelizacji ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi. Posłowie, głównie z klubu AWS, chcą całkowitego zakazu reklamy i promocji alkoholu (także w sferze skojarzeń: puszczanie oka, wódka-łódka, kształt butelki), zakazu sprzedawania alkoholu nieletnim, zmiany definicji napoju alkoholowego (0,5 zamiast 1,5 proc. zawartości alkoholu) i zaostrzenia warunków przydzielania koncesji na handel nim. Gdyby Sejm przyjął oba projekty, byłaby to już jedenasta i dwunasta nowelizacja ustawy z 1982 r. Trąci to hipokryzją, bo parlamentarna walka z piciem sprowadza się do powielania – łatwych do ominięcia – zakazów, podczas gdy w całej Polsce żyją ludzie, którzy codziennie się upijają i nigdy nie słyszeli, że alkoholizm leczy się u nas za darmo. Nigdy też nie trafią na odwyk, bo kasa chorych zamknęła im pobliski ośrodek terapii uzależnień. I wcale nie zdają sobie sprawy, że alkoholizm to choroba. Czy tysiące takich ludzi, gdy pewnego dnia nie zobaczą reklamy piwa w telewizji, wreszcie przestanie pić?