Matki z zasądzonymi alimentami na dzieci równie szybko jak ojcowie uczą się oszukiwać państwo i rodzinę.
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej chce zrobić porządek z alimenciarzami. Rząd ma na nich nowy bat.
Rozmowa z Iwoną Ramus, prawniczką, o katach pozywających ofiary, o ofiarach zmuszanych do utrzymywania katów i o tym, dlaczego prawo nie staje po stronie krzywdzonych.
Jak alimenty stają się coraz potężniejszą bronią stosowaną w wojnach domowych.
Ojcowie notorycznie się migają. Byłe żony chcą ich puścić z torbami. A dorosłe dzieci próbują pasożytować na rodzicach. Alimenty bywają poręczną pałką w wojnach domowych.
Ojciec, który kiedyś znęcał się nad rodziną. Matka, której ograniczono prawa rodzicielskie. Teraz – starzy, schorowani – żądają pieniędzy od dorosłych od lat niewidzianych dzieci. Pomoc społeczna i sądy są bezwzględne: trzeba płacić.
Kaczyński ma rację: rozmowa o alimentach polityków przynależy do życia społecznego, a nie intymnego.
Po trzech latach Fundusz Alimentacyjny, państwowa kasa zakładająca za rozwiedzionych rodziców pieniądze, gdy ci nie płacą na swoje dzieci, ma zostać przywrócony do życia. W grudniu do Sejmu trafia projekt ustawy. Nic jednak nie pomoże, jeśli nie zmieni się powszechne przyzwolenie na alimentacyjne krętactwa.
Dziadkowie są zaskoczeni. Coraz częściej byłe synowe albo konkubiny synów domagają się, by to oni płacili alimenty na dzieci. Gdy odmawiają, kobiety występują z pozwami do sądów. A te przyznają im rację.