Fani teatru Glińskiej będą usatysfakcjonowani, reszta obejrzy bez bólu.
W eseju zamieszczonym w programie do spektaklu socjolog Tomasz Szlendak przypomina, że w przedwojennej Polsce ziemiaństwo, miejska inteligencja i burżuazja razem ledwo przekraczały 4 proc. społeczeństwa.
Agnieszka Glińska od 16 lat jest królową warszawskich teatrów. Reżyseruje, gdzie chce i co chce, dyrektorzy i aktorzy ją kochają, publiczność przychodzi. Teraz sama będzie dyrektorować.
Nowa sztuka Wyrypajewa to, podobnie jak poprzednie, rodzaj koncertu z perfekcyjnie rozpisanymi partiami, pauzami i rytmami.
Spektakl Walczaka i Glińskiej jest grą z konwencją telenoweli (zresztą momentami bardzo zabawną).
Minimalistyczna i pogodna. Rodzaj współczesnej komedii salonowej.
Napięć między bohaterami szukać by ze świecą
Nagroda za dar pokazywania w teatrze miłości i cierpienia, za ciekawość ludzi i spraw ludzkich.
Biorąc się w Łodzi za ograną i poczciwą (na pozór tylko, na pozór!) krotochwilę najlepszego polskiego komediopisarza, Agnieszka Glińska (tegoroczna laureatka Paszportu „Polityki”) przyjęła, jak się zdaje, to samo założenie, które rok wcześniej przyświecało Grzegorzowi Jarzynie przy pracy nad „Magnetyzmem serca”. Oboje spostrzegli, że stary Fredro, gdy zeń zedrzeć cienką, fałszywą pozłotę błahej ramotki, okazuje się mądrym i bystrym, ani nie naiwnym, ani nie anachronicznym obserwatorem świata. Godnym lepszego losu niż zalegalizowane wagary, czyli granie dla szkolnej dziatwy. Szukanie współczesnych walorów w dziele hrabiego Aleksandra zaprowadziło jednak parę inscenizatorów na całkiem rozbieżne ścieżki.