Po wielu, wielu latach nadeszła wreszcie z Afganistanu czy raczej na temat Afganistanu dobra wiadomość. Odbywająca się w niemieckim Petersbergu czterostronna konferencja zgromadziła Afgańczyków, reprezentujących wszystkie najważniejsze ugrupowania niewalczące ze sobą. Obradowano na temat ustanowienia tymczasowej administracji kraju.
Niemcy znów są kimś. Tak jak w roku 1878 na Kongresie Berlińskim ustalano przyszłość państw bałkańskich, tak teraz na konferencji w Bonn – a nie w Paryżu czy Abu Zabi – zaczęto układać przyszłość Afganistanu. Wtedy Bismarck odgrywał rolę „uczciwego maklera”, zresztą dobrze pilnując niemieckich interesów. Czy dziś tę rolę przejmuje Gerhard Schröder? Czym kanclerz Niemiec zasłużył sobie na taką pozycję w stosunkach międzynarodowych? Bezwzględną – jak powiedział – solidarnością ze Stanami Zjednoczonymi po 11 września, szczególną rolą w europejskim dyrektoriacie trzech mocarstw: Anglii, Francji i Niemiec, czy tradycją dobrych stosunków niemiecko-afgańskich jeszcze z okresu międzywojennego?
Polacy pojadą walczyć z terrorystami do Afganistanu. W środę 21 listopada w nocy Amerykanie oficjalnie poprosili polski rząd o wysłanie do Azji Środkowej kontyngentu złożonego z 300 żołnierzy. W naszym wojsku przygotowania trwały już od dawna.
Mężczyźni golą brody, choć nożem służącym do kłucia albo poradziecką brzytwą trudno oskrobać szyję i policzki, na których rośnie włochata przyczyna wiecznego swędzenia. Talibowie kazali im zapuścić brody pięć lat temu, albowiem wszyscy mieli żyć tak, jak żyło się w czasach Mahometa.
Measurable progress, czyli wymierny postęp operacji antyterrorystycznych – tak ocenił sytuację amerykański minister obrony Donald Rumsfeld. Ma on oczywiście więcej danych do oceny sytuacji niż prasa i szersza publiczność. Niepokojące jest jednak to, że szersza publiczność żadnego „wymiernego postępu” nie widzi.
Po 11 września trudniej być pacyfistą. Antyglobaliści, międzynarodówka XXI w., przegrupowują siły. Jak atakować po ataku na World Trade Center i Pentagon? Jak przekonać, że kapitalizm made in USA grozi światu bardziej niż ślepy terror?
Rosjanie musieli się stąd wycofać, Anglicy nie potrafili opanować buntu plemion. O tym, jak grecki władca zdołał opanować te terytoria, zamieszkane przez mnogi i waleczny lud – dowiadujemy się dzięki zapisom jego kancelarii.
Ciężkie jest życie korespondentów piszących o wojskowej kampanii w Afganistanie. Zamiast siedzieć w okopach, – co jest niemożliwe, bo talibowie wyrzucili dziennikarzy – przesiadują na briefingach w Pentagonie. Tam generałowie dozują im wiadomości po aptekarsku. Albo wcale.
Można się spodziewać, że dalsza wojna tak właśnie będzie wyglądała: z doskoku. Amerykanie będą przeprowadzać więcej zbrojnych wypadów w głąb Afganistanu, chociaż nic nie wskazuje na to, by wiedzieli, gdzie się chowa wróg publiczny numer jeden – Osama ibn Laden.
Rządzić Kabulem to nie znaczy rządzić Afganistanem. Władza centralna usytuowana w stolicy sięga rogatek miasta. Za rogatkami są góry, za górami pustynie, potem znowu góry. Tu i ówdzie w dolinie lub wąwozie widać z samolotu małą plamkę zieleni. Jest to kiszłak, czyli wioska. Kiszłak rządzi się sam, o Kabulu nic nie wie.