Marek Falenta, współodpowiedzialny za słynną aferę podsłuchową, zachowuje się jak zwierzyna w potrzasku. Wysyła listy do najważniejszych osób w państwie i grozi, że jeśli nie zostanie ułaskawiony, to zdradzi swoje układy z wierchuszką PiS i udostępni nowe taśmy. Pytanie, czy nie jest to kolejny blef.
„Nie taka była umowa” – pisze Marek Falenta w liście do Jarosława Kaczyńskiego, ujawnionym przez „Gazetę Wyborczą”. Biznesmen oczekiwał ochrony i ułaskawienia w zamian za pomoc w wygraniu wyborów.
To postanowienie jest bulwersujące. Według mnie zapisze się jako ciemna karta w historii polskiego sądownictwa – mówi Grzegorz Rzeczkowski, autor zakazanego tekstu.
PiS za dużo poświęcił czasu i sił, by do pełnego wyjaśnienia afery nie doszło. Jedyną szansą jest presja opinii publicznej, która nie pozwoli zamieść sprawy pod dywan.
„Proszę potraktować ten list jako ostatnią szansę na porozumienie się ze mną. Nie zamierzam umierać w samotności. Ujawnię zleceniodawców i wszystkie szczegóły” – napisał w liście do prezydenta Marek Falenta, biznesmen skazany w aferze podsłuchowej.
Od Wielkiej Brytanii po Austrię Europą wstrząsają kolejne skandale z Rosją w tle. Ten w Austrii – z nagranym wicekanclerzem – kończy się przyspieszonymi wyborami. Coś to komuś przypomina?
Polska policja, która potrafi inwigilować uczestników manifestacji, pilnować dzień i noc pomnika smoleńskiego, wykazała się zadziwiającą biernością, gdy Marek Falenta uciekał za granicę.
Kilka godzin po tym, jak policja wreszcie rozesłała za Markiem Falentą europejski nakaz aresztowania, biznesmen został namierzony i zatrzymany.
Skazany na 2,5 roku odsiadki główny organizator podsłuchiwania polityków złożył wniosek o wstrzymanie jej wykonania ze względu na stan zdrowia.
W wywiadzie dla „Gazety Polskiej” główny organizator podsłuchowego procederu przyznaje, że odwiedził górniczą firmę KTK na Syberii. Zaprzecza przy tym, że przekazał Rosjanom nagrania podsłuchanych polityków. Ale mało przekonująco.