Cichy podatek inflacyjny zabrał nam 400 mld zł. Dług publiczny przekroczył już 1,5 bln zł. Absurdalnie wysoka obniżka stóp procentowych przyspieszy wzrost cen. Ale odczujemy to już po wyborach, więc PiS się nie martwi.
Kiedy Adam Glapiński przekonywał, że od pół roku ceny nie rosną, więc gwałtowna obniżka stóp procentowych jest w pełni uzasadniona, nasza waluta słabła coraz bardziej. Słaby złoty oznacza wyższe ceny i krzywa inflacji znów pójdzie w górę. Ale może już po wyborach.
Niższe stopy są dla rządu kampanijnym prezentem, a dla gospodarki i naszej waluty krokiem bardzo ryzykownym. Zwycięstwo w walce z inflacją mogło zostać ogłoszone za wcześnie.
Chociaż roczna inflacja nadal przekracza 10 proc., Rada Polityki Pieniężnej już za tydzień może obniżyć stopy procentowe. Gdyby nie wybory, o cięciu stóp raczej nikt rozsądny by nie mówił. Ale przecież polska RPP to nie amerykański Fed czy Europejski Bank Centralny. Tutaj obowiązują inne standardy politycznej niezależności.
W sumie to nawet straszne, że w obliczu wzrastającego niebezpieczeństwa ze Wschodu główny architekt polityki polskiej żyje w jakimś imaginarium.
Bo wiadomo: jak prezes Kaczyński mówi, że czegoś nie można, to nie można w danej sytuacji, a jak mówi, że można w innej sytuacji, to można.
Przemawia za tym kalendarz polityczny, przeczy zdrowy rozsądek i ogromna niepewność.
Obecność osób spoza obozu władzy zdaje się przeszkadzać Glapińskiemu. W marcu członkini rady, do niedawna posłanka PiS, Gabriela Masłowska poinformowała, że NBP chce wprowadzić „dobre praktyki” kontaktów z inwestorami i analitykami.
Uporządkujmy te półtorej godziny konferencji prezesa NBP Adama Glapińskiego w kolejności od uwag najbardziej merytorycznych do najbardziej niespodziewanych.
Prezes NBP entuzjazmuje się drugim cudem nad Wisłą, choć społeczeństwo jako całość biednieje, a tzw. inflacja skumulowana przekroczyła 27 proc.! W dodatku dużo szybciej niż średnia inflacja rosną ceny towarów kluczowych dla domowych budżetów: nośników energii i żywności.