Część z nich to zapewne przypadki kobiet, których życie mogłoby być w polskich szpitalach zagrożone. Tak jak w zakończonych tragedią historiach Izabeli z Pszczyny, Anny ze Świdnicy czy Doroty z Nowego Targu.
Sejm zajął się kolejnym projektem Kai Godek, tym razem zakazującym informowania o aborcji. Godek groziła, straszyła, ale od lutego było wiadomo, że PiS nie weźmie politycznej odpowiedzialności za kolejne zaostrzanie prawa. Już raz wysłużył się w tej sprawie Trybunałem. Teraz będzie się wysługiwać CBA, prokuraturą i sądami.
Dwa szpitale na Podlasiu odmówiły zabiegu, powołując się na klauzulę sumienia. Dziewczynę oraz jej ciocię potraktowano w sposób nieludzki – mówi Krystyna Kacpura, która interweniowała w sprawie zgwałconej nastolatki.
Liczby podawane przez Aborcję Bez Granic należy jeszcze pomnożyć. Tymczasem Ministerstwo Zdrowia ogłasza sukces: twierdzi, że aborcji było w Polsce niespełna sto.
Obywatelski projekt „Stop aborcji” nie tylko całkowicie zakazuje przerywania ciąży, ale także wprowadza kary za aborcję: dla lekarzy i kobiet.
Dzięki przychylności obecnego rządu fantazje fanatyków trafiają na trybunę sejmową i stopniowo zyskują wiarygodność. Przestają być tylko bujdą na resorach. Dla marzących o średniowieczu posłów PiS może to się okazać atrakcyjny projekt polityczny.
Aborcja ciężko uszkodzonych płodów jest tak samo dostępna, jak była przed antyaborcyjnym orzeczeniem Trybunału Przyłębskiej. To, co się zmieniło, to wypchnięcie kobiet, ich partnerów i znajomych poza granice prawa. I Polski.
Protesty trwające od 2016 r. uświadomiły Polakom i Polkom, że każdy ma tylko jedno życie, które państwo, pozbawione demokratycznej kontroli, najchętniej przeżyłoby za nich.
Gra z aborcją, którą Jarosław Kaczyński prowadził jesienią zeszłego roku, w szczycie pandemii, była polityczną hochsztaplerką. Jej ofiary idą już w dziesiątki tysięcy.
Jak pokazują statystyki, które opublikowała inicjatywa Aborcja Bez Granic, zmiany prawa w kwestii przerywania ciąży nie wywierają skutków, jakich oczekiwaliby „obrońcy życia”.