9 kwietnia Włosi pójdą do urn. Czy kolejny raz zagłosują na Berlusconiego? Czy też mają już dość i oddadzą władzę w ręce rozsądnego, ale trochę flegmatycznego profesora z Bolonii Romano Prodiego?
Silvio Berlusconi po raz trzeci wygrywa wybory parlamentarne i jako premier zostaje skazany na 7 lat więzienia oraz otrzymuje zakaz sprawowania funkcji publicznych. Jego zwolennicy atakują sędziów i podpalają gmach sądu w Mediolanie. Wybuchają zamieszki. Tak kończy się „Kajman”, najnowszy film Nanniego Morettiego.
W „Grande Fratello”, czyli włoskim „Big Brotherze”, wrze. To już kolejna edycja, więc trzeba stawać na głowie, aby nie utracić zainteresowania widzów. A i stanie na głowie to za mało.
Ramazzotti, Bocelli, Drupi, Cutugno i Celentano. Polacy słuchają włoskiej muzyki, chociaż TVP od dawna nie pokazuje festiwalu w San Remo. Dla Włochów – już od 55 lat – to wielkie wydarzenie narodowe.
Silvio Berlusconi jest właścicielem Mediasetu, czyli trzech najważniejszych stacji komercyjnych. Jako premier ma też wpływ na trzy kanały telewizji publicznej RAI. W sumie kontroluje sześć największych stacji w kraju. Momentami sytuacja przybiera komiczny charakter, ale nie wszystkim jest do śmiechu.
Gdyby zbawienie duszy zależało od odmówionych za życia zdrowasiek i wysokości ofiar na rzecz Kościoła, nie ulega wątpliwości, że wielu mafiosów dopukałoby się do bram raju.
Przez długie lata Włosi byli przekonani, że to, co jest dobre dla Fiata, jest dobre dla kraju. I wyodrębniali trzy ośrodki władzy: premier, papież i ród Agnellich. Nic dziwnego, że tak bardzo przeżywali dramat najmłodszego menedżera rodziny, który zapadł w śpiączkę po przedawkowaniu narkotyków.
Wyobraźmy sobie reality, w którym biorą udział Edyta Górniak i Jerzy Połomski. Albo naszpikowane kamerami miejsce, w którym Michał Żebrowski prezentuje się w samych slipkach, a Andrzej Gołota poddaje się zabiegowi pedicure. Niemożliwe? U nas chyba jeszcze nie. We Włoszech jak najbardziej.
Wegetarianie lepiej niech nie czytają tego tekstu. I tak nie dadzą się przekonać, że wołowina może mieć coś wspólnego z poezją. A tym bardziej z Dantem.
Jest postrachem każdej ekipy telewizyjnej. Reporterzy, operatorzy, dźwiękowcy wciąż próbują go przechytrzyć. Podejmują różne środki ostrożności, dmuchają na zimne i nagle – w środku relacji – Gabriele Paolini wyrasta jak spod ziemi. We włoskiej telewizji od lat trwa irreality show.