Mimo że prezydent George W. Bush wygłosił swe pierwsze, bardzo ważne przemówienie przed połączonymi izbami Kongresu, w mediach króluje Bill Clinton, ale ujawnione rewelacje są niezupełnie zgodne z nadziejami byłego prezydenta, że dostanie się do panteonu największych przywódców Ameryki. Najpierw dowiedzieliśmy się o tajemniczym znikaniu mebli i innych przedmiotów z Białego Domu, znajdowanych potem w nowym domu byłej Pierwszej Pary w Chappaqua, NY. Potem o 140 ułaskawieniach podpisanych w ostatnim dniu urzędowania, w tym o darowaniu winy multimilionerowi i oszustowi podatkowemu Markowi Richowi, który zbiegł przed procesem do Szwajcarii i mieszka tam w luksusie do dziś.
Bill Clinton przed 8 laty rozpoczął swe urzędowanie od nieudanych prób przeforsowania ustaw gwarantujących homoseksualistom prawo służby w armii amerykańskiej. George Bush, pomny potknięć swego poprzednika, skierował swą energię na sprawy zdecydowanie mniej kontrowersyjne. Przed dyskusyjnymi planami obniżek podatków, kuracji systemów socjalnych i emerytalnych – poszła reforma systemu edukacji publicznej.
[dla każdego]
Rozpędzona w ubiegłych latach amerykańska gospodarka wyraźnie zwolniła. Na pozornie proste pytanie, czy mamy do czynienia z ostrym hamowaniem, czy też z cofaniem się, nie ma na razie jasnej odpowiedzi. Z recesją jest bowiem trochę tak jak z pieczonym schabem. Dopiero po wyjęciu z pieca i ostudzeniu wiadomo, czy przesolony, czy nie. Diagnoza wymaga czasu.
Piątego grudnia 2000 r. o piątej po południu Pierwsza Dama Kalifornii pomogła małemu chłopcu zapalić światełka na oficjalnej choince największego i najbogatszego stanu Ameryki. Pół godziny później z polecenia jej małżonka gubernatora Graya Davisa światełka na choince wyłączono. Tej zimy na taki luksus Kalifornii nie stać.
Zimno i marznący deszcz w dniu inauguracji prezydentury George’a W. Busha wygnały z ulic mieszkańców Waszyngtonu i na trasie przejazdu nowego 43 prezydenta USA rzucali się w oczy głównie demonstranci z transparentami „Hail to the Thief” (aluzja do „ukradzenia” wyborów), oddzieleni od kawalkady limuzyn szczelnym kordonem policji. Ameryka nie widziała takich obrazków od inauguracji Nixona w 1973 r., u szczytu protestów przeciw wojnie wietnamskiej.
Pustynia Sonora, Arizona. Kanion Aravaipa. Dwie krowy na poboczu drogi cierpliwie i metodycznie obgryzają kaktusy. Po niebie w ciszy suną myśliwce. Wokół nieużytki rezerwatu Indian Chiricahua. Zagubiony drewniany krzyż na horyzoncie, na wzgórzu. Tuż za zakrętem nieczynna poczta. To Klondyke, miasto na sprzedaż.
Ze sceny schodzi Bill, a właściwie William Jefferson Clinton, od lat najbardziej popularny i jednocześnie najbardziej znienawidzony prezydent USA. I chociaż dosłownie otarł się o upokarzającą klęskę (gdyby nie jeden głos – byłby pierwszym przywódcą państwa skazanym w Kongresie), chcemy tu dowodzić, iż przejdzie do historii jako prezydent wielki.
Kilkadziesiąt lat życia Ala Gore’a było zorganizowanych wokół jednej myśli i jednego celu – pokonać wszystkich i zamieszkać w Białym Domu. Teraz te marzenia zostały pogrzebane. Pytanie: na cztery lata czy na zawsze?