Oprócz kolejnego ataku terrorystycznego, recesji, depresji, bezrobocia, choroby psychicznej, wojny i wąglika, mieszkańcom pionu B, wąskiej kamienicy przy 8 alei w dzielnicy Chelsea na Manhattanie, grozi regularna powódź. Lokator z czwartego lub piątego piętra (według szacunków starszego mieszkańca z trzeciego piętra, to architekt Sherman bądź aktorka Elisabeth) podłączył do instalacji wodnej pralkę, co w budynkach czynszowych jest nielegalne, grozi rozerwaniem starych rur, a w konsekwencji katastrofą. Szczególnie w przypadku ponadstuletniej kamienicy w centrum miasta. Brudne ubrania należy zanosić do pralni.
Jeszcze tego oficjalnie nie ogłoszono, ale jest już niemal pewne, że Stany Zjednoczone doczekały się pierwszej od dziesięciu lat recesji. Firmy zwalniają ludzi, odkładają podwyżki, eliminują premie już nie tylko wówczas, gdy znalazły się w kłopotach, ale coraz częściej na wszelki wypadek. Powściągliwość i ostrożność zastąpiły tradycyjny amerykański optymizm.
Lekcje jazdy wierzchem, które Władimir Putin pobierał przed spotkaniem z prezydentem Bushem w Teksasie, ostatecznie się nie przydały, bo na ranczo w Crawford nie było koni. Łączność na gorącej linii Moskwa–Waszyngton mimo wszystko szwankuje. Ale rosyjski prezydent słynie też ze swych umiejętności w innej dyscyplinie: judo, która z grubsza biorąc polega, jak wiadomo, na stosowaniu wyrafinowanych chwytów, pozwalających na równą walkę z silniejszym fizycznie przeciwnikiem.
Jakby mało spotykało ich nieszczęść, mieszkańcy Nowego Jorku muszą się rozstać z powszechnie podziwianym burmistrzem Rudolfem Giulianim. Najchętniej pozostawiliby go na ratuszu dożywotnio, ale prawo pozwala tylko na dwie kadencje, które właśnie się kończą i 7 listopada trzeba było wybrać następcę. Został nim Michael Bloomberg – miliarder i właściciel koncernu medialnego Bloomberg L.P.
Półtora miesiąca po tragedii ulotki z nagłówkiem „Missing” – „Zaginiony” naturalną koleją rzeczy odpadają ze ścian, słupów ogłoszeniowych i sklepowych wystaw. Ale przy szpitalu Świętego Wincentego wciąż pracują ochotnicy, którzy przylepiają je na nowo, przynoszą kwiaty i świeczki. Spragnieni głębszego sensu wydarzeń z 11 września do ulotek dolepiają refleksje na temat kondycji ludzkości. Na Greenwich Street, tuż przy szpitalu, dowieszono żółtą szarfę z instrukcją dla zagubionego w obliczu katastrofy społeczeństwa. Po pierwsze: poznaj wszystkich swoich sąsiadów. Po drugie: wyjdź do pralni i do biblioteki, uśmiechnij się. Po trzecie: kup psa, wyjdź z nim na spacer, poznaj innych właścicieli psów z okolicy. Po czwarte: zostań wolontariuszem, zrób coś dla drugiego. Po piąte: zacznij żyć tak, jakby następny dzień był twoim ostatnim. Twoje życie będzie bardziej wartościowe.
W czasie pokoju nie zwracają na siebie uwagi, choć bez przerwy patrolują przestrzeń powietrzną. Uwagę mediów skupiają wtedy, gdy gdzieś zanosi się na międzynarodową „burzę z piorunami”. Tak było i tym razem: pierwszą oznaką przygotowania Amerykanów do uderzenia na Afganistan było przegrupowanie w tamte rejony świata samolotów AWACS.
Doniesienia o zarazkach przekazywanych w anonimowych przesyłkach pocztowych wzbudzają w Ameryce panikę. Ludzie boją się otwierać listy. Strach ogarnia pracowników biur, pasażerów linii lotniczych, którzy zmusili już kilka samolotów do awaryjnych lądowań, klientów supermarketów. Lęk przed wąglikiem przypomina niedawną psychozę wywołaną chorobą szalonych krów. Czy naprawdę jest się czego bać?
Elita wojskowych profesjonalistów, których wszyscy umownie zwą komandosami, od lat przygotowywana jest starannie nie tylko, jak zwykliśmy sądzić, do akcji uwalniania zakładników, ale przede wszystkim do działań na terytorium przeciwnika, w izolacji, okrążeniu, w skrajnie niekorzystnych warunkach, do owych missions impossible. Taka misja czeka wielu z nich właśnie teraz.
Pułkownik Roger King z Teksasu, szef biura prasowego Fortu Bragg w Północnej Karolinie, jednej z największych baz wojskowych w USA, jest zmęczony. Od czasu ataku terrorystów na World Trade Center odwiedzają ją tłumy. – W czasach pokoju Armia robi swoją robotę, ale nikogo specjalnie to nie interesuje. Teraz, kiedy wróg nadepnął nam na odcisk, ludzie chcą się tu rozejrzeć i zobaczyć, że wojsko o nich dba, że ich obroni. Okay. My zawsze jesteśmy tu dla tych ludzi.
Kilku spośród 19 porywaczy samolotów, które uderzyły w World Trade Center i Pentagon, mieszkało przedtem długo w USA. Zgolili brody i wtopili się w amerykańskie społeczeństwo, prowadząc spokojne życie mieszczuchów z suburbii. Choć notowani w kartotekach policyjnych, łatwo mylili tropy. Demokracja bywa bezbronna wobec ataku od wewnątrz. To się teraz może zmienić.