Część ekspertów uważa, że tak naprawdę Turcji nie chodzi o Szwecję, tylko o Amerykę.
Nowy premier Szwecji Ulf Kristersson pojechał do Ankary, by odblokować akcesję swojego kraju do NATO. Ale turecki prezydent Recep Tayyip Erdoğan znów chce zabłysnąć na scenie międzynarodowej i poprzeczkę zawiesza wysoko.
Jammie Åkesson wielokrotnie wyrażał podziw dla Viktora Orbána, popierał Donalda Trumpa, a przed wojną w Ukrainie na pytanie, który z przywódców jest mu bliższy, Joe Biden czy Władimir Putin, odparł, że nie wie.
Większość komentatorów traktuje ten wynik jak sensację i niespodziewany cios w progresywizm Szwecji. Ale Szwedzcy Demokraci rośli w siłę od lat, teraz po prostu pokazali ją w całości.
Sukces prawicy – o ile zostanie potrwierdzony – w dużej mierze wynika z narzucenia tematów kampanii.
Duński rząd prowadzi akcję wysiedlania mieszkańców „niezachodniego” pochodzenia z dzielnic, w których stanowią większość.
Recep Tayyip Erdoğan testuje, co mu wolno w nowych okolicznościach, zwłaszcza wobec wojny w Ukrainie. Sądzi, że może więcej, bo Turcja ma całkiem niezłe relacje z Moskwą. Ale to wszystko nie takie proste.
Szwedzka polityka neutralności narodziła się jako droga przetrwania państwa skazanego na sąsiedztwo z zaborczym imperium.
Akcesję do NATO jednoznacznie popierają główne siły polityczne w obu nordyckich krajach. Po drugiej stronie negocjacyjnego stołu takiej jedności nie ma – głównie za sprawą groźby tureckiego weta.
Po raz pierwszy amerykańskie czołgi pokonały największą rzekę Polski po pontonowym moście i przeprawie promowej. Współorganizowały ją szwedzkie wojska inżynieryjne w przededniu wejścia kraju do NATO.