Między bajki można włożyć tłumaczenia, że ludowcy zablokowali depenalizację aborcji ze względu na wartości. Nie uwierzę, że to sumienie nakazuje Kosiniakowi ścigać bliskich wspierających kobiety w trudnym dla nich momencie.
Dobrze by było, gdyby Andrzej Duda najpierw pomyślał, a dopiero potem zabierał głos. Tak jednak bywa, że osiągnięcie progu niekompetencji sprzyja odwrotnej kolejności.
Marine Le Pen stwierdziła: „Gdyby nie zostało zawarte to nienaturalne porozumienie między Macronem a skrajną lewicą, Zjednoczenie Narodowe miałoby absolutną większość”. Przypomina to żale PiS, że gdyby nie koalicja 15 października, to nadal rządziłby Polską.
Proponuję ludowcom deal: wy przestaniecie dyskryminować dzieci tęczowych rodziców, a ja wam podpowiem, co zapisać w ustawie, żeby związki partnerskie nikomu nie pomyliły się z małżeństwem.
Przegranie głosowania w sprawie aborcji może mieć dla obozu rządzącego dalekosiężne skutki. Bo polityka to system naczyń połączonych. Jak przekonywać teraz, że hamulcowym wszelkich ważnych zmian jest pisowski prezydent, że potrzebny jest jeszcze jeden ogromny wyborczy wysiłek?
Mimo lat protestów, śmierci kobiet i wyroków dla ich bliskich koalicja 15 października nie była w stanie zmobilizować się w głosowaniu nad (okrojoną) ustawą o dekryminalizacji aborcji. To źle wróży pozostałym projektom ważnym dla kobiet i mniejszości.
Czy to głosowanie ma znaczenie, skoro prezydent na końcu powie „nie”? Otóż ma. Ta ustawa kobietom się po prostu należy, choć to i tak ogryzek wobec tego, co obiecywano w kampanii. Ale nie tylko o symboliczne gesty chodzi.
Polityczny thriller ze związkami partnerskimi trwa i finału nie widać. Przejdą, nie przejdą, w sensownej postaci, w formie ogryzka, wcale?
Co łączy Zgorzelskiego, Sawickiego, Hetmana, Hołownię i Giertycha w sprawie związków partnerskich? Odpowiedź nie jest trudna. Wiara czasem pokonuje logikę, co jest regułą też u Andrzeja Dudy. Tylko ludzi szkoda.