Niemcy odkopali i podnieśli dwa osiemnastowieczne wraki z dna rzeki Wezery. Wydarzenie to stało się jedną z największych sensacji archeologicznych ostatnich lat w Europie.
Sytuacja przypomina nieco historię prezydenta USA Richarda Nixona: poważne sukcesy w polityce zagranicznej, wycofanie Amerykanów z Wietnamu, ale w domu, w Waszyngtonie, tajna nielegalna akcja przeciw politycznym przeciwnikom - Watergate. Afera z tajnymi kontami CDU jest nie tylko ciosem dla byłego kanclerza Helmuta Kohla i jego legendy, ale całej niemieckiej klasy politycznej.
Krytycy zarzucają mu, że zdradził socjaldemokratyczne ideały, że w gospodarce kładzie nacisk na wolną grę sił rynku, że jeśli jest jeszcze towarzyszem, to tylko bossów. Tymczasem Gerhard Schröder, socjaldemokratyczny kanclerz Niemiec, wybrał się w drogę do jednego z centrów globalizacji, do frankfurckich banków, by w osobistej rozmowie namówić je do zmiany wyroku śmierci wydanego przez nie wcześniej na koncern budowlany Holzmanna.
Szef niemieckiej dyplomacji Joshka Fischer zdradził. Zdradził tę polityczną elitę, która zapatrzona w Helmuta Kohla uważała, że wiarygodny mąż stanu musi mieć swoje kilogramy. Fischer odkąd podjął z nimi walkę, zaczął odnosić same sukcesy - i polityczne, i osobiste. O walce tej napisał książkę, która stała się nad Renem bestsellerem.
Dziesięć lat temu, 9 listopada 1989 r. padł mur berliński. Ten dzień, przez wielu Niemców określany jako historyczny, szalony bądź - nieco chłodniej - jako najważniejszy w powojennej historii, nie stał się jednak świętem zjednoczonego już rok później kraju. A przecież w dniu 9 listopada splatają się wzloty i upadki narodu niemieckiego w dwudziestym wieku. Podręczniki historii wymieniają co najmniej cztery znaczące wydarzenia, które łączy ta data.
Niemcy stały się najpotężniejszym krajem w Europie. Ale Berlin, ich nowa-stara stolica, to wciąż miasto drugiej ligi - daleko w tyle za Paryżem, Londynem czy Madrytem. Zapewne to tylko kwestia czasu, ponieważ miasto w imponującym tempie nadrabia zaległości. Berlin, wielomilionowa metropolia, będzie naturalnym magnesem, działającym również na wschód. W końcu dzieli go od polskiej granicy niecałe sto kilometrów. Warszawa przedmieściem Berlina? To wizja na wyrost. Ale cały pas pogranicza - od Szczecina po Wrocław - znajdzie się w najsilniejszej strefie berlińskiego przyciągania. Czy to dla Polaków szansa, czy powód do obaw? Na razie Berlin jest zajęty sam sobą i nie widać tam wielu amatorów Drang nach Osten. Podobnie po drugiej stronie granicy. Śmielej wchodźcie przez tę bramę, wykorzystajcie waszą szansę - radzi Polakom berliński senator. Oto relacja z obu stron.
Rok temu Helmut Kohl przegrał wybory. Skończyła się w Niemczech - i w Europie - jego era. Dziś niemieccy chadecy wygrywają, co chcą: wybory do parlamentu europejskiego, wybory do landtagów, wybory komunalne. Wczoraj Saarland i Brandenburgia, Turyngia i Nadrenia Północna-Westfalia, dziś Saksonia, gdzie socjaldemokraci przegrali dotkliwie także z postkomunistami, jutro Berlin. Chadecy mają powody do upojenia. Ale ostrożnie z przedwczesnymi ocenami.
Od września Niemcy całkowicie wróciły do Berlina. Wraz z przeniesieniem się na wschód rządu i parlamentu skończyła się bońska prowizorka. Gerhard Schröder jest pierwszym po Hitlerze niemieckim kanclerzem urzędującym nad Szprewą. Po ponadpółwiekowej moralnej kwarantannie, po ograniczonej suwerenności alianckiej okupacji, podziale na dwa państwa i zjednoczeniu, w zgodzie z wszystkimi sąsiadami, polityczne centrum Niemiec przesuwa się niemal nad Odrę.
Żył - jak na ówczesne czasy - bardzo długo: 1876-1967; kanclerzem Niemiec Zachodnich został w wieku 73 lat. Sądzono więc, że będzie efemerydą, zwłaszcza że został wybrany przez parlament większością jednego głosu (własnego). Dane mu jednak było rządzić przez lat czternaście (1949-1963). Umysł zachował cały czas żywy, choć nie wysokiego lotu: mówił tylko zdaniami prostymi, powtarzając nieustannie zaledwie kilka płaskich, jak się wydawało, myśli.
Po raz pierwszy rocznicę hitlerowskiej napaści na Polskę tak demonstracyjnie i intensywnie obchodziliśmy razem z Niemcami: na Westerplatte, w Warszawie, w Berlinie, a nawet w Weimarze, gdzie 30 sierpnia spotkali się ministrowie spraw zagranicznych Polski, Niemiec i Francji, ukazując żywotność wspólnego "trójkąta weimarskiego". Potem, 1 września, może nie całkiem o 4.45, ale jednak wczesnym rankiem, Aleksander Kwaśniewski powitał na moście granicznym między Frankfurtem nad Odrą a Słubicami nowego prezydenta Niemiec Johannesa Raua, skąd szefowie obu państw razem polecieli do Gdańska.