Przed dziesięciu laty, 3 października 1990 r., traktat zjednoczeniowy zakończył czterdziestoletni okres niemieckiej dwupaństwowości, prowizorium i wewnątrzniemieckiej konfrontacji. Płonne okazały się obawy, że dojdzie do odrodzenia mocarstwowości Niemiec. Największym problemem są dziś nie zewnętrzne, lecz wewnętrzne skutki zjednoczenia.
Do Schönfeld, wsi leżącej niedaleko Wismaru, prowadzi aleja lipowa wprost do klasycystycznych kolumn białego pałacyku ocienionego potężnym rozłożystym dębem. Za NRD były tu szkoła, dom kultury, wczasy dla ludu, na dachu rosła trawa, a fronton czarował liszajem tynku. Dzisiaj pałacyk lśni bielą, a na trawniku pyszni się wyryty w kamieniu herb. – Odzyskał – powiada zawistna plotka. – Odkupił – powiada właściciel Christian von Plessen, który za ruinę dał 275 tys. marek.
Sąd w Halle ogłosił wyrok: dożywocie dla 24-letniego członka neonazistowskiej partii NPD i 9 lat więzienia dla dwóch 16-letnich skinów. Wszyscy skazani zostali za śmiertelne pobicie 39-letniego Mozambijczyka Alberta Adriana tylko za to, że był czarnoskóry. Podczas procesu nie wyrazili skruchy i nie widać było także reakcji na surowy wyrok. Jedyne zdanie, jakie miało wyjaśnić ich czyn, mówiło o „czystej nienawiści do cudzoziemców”.
Przez całe dziesięciolecia wszystko było proste: trzeba intensywnie ćwiczyć, by być gotowym do odparcia chmary czołgów, samolotów i rakiet ze wschodu, i – ze względu na niemiecką przeszłość – nie ruszać się z kraju. Jednak gdy w 1989 r. padł komunizm, wszystko się zmieniło. W latach 90. w akcji za granicą było już 65 tys. żołnierzy Bundeswehry. I okazało się, że Bundeswehra jest zbyt liczna, źle uzbrojona i słabo przygotowana do zadań w XXI wieku.
Rozmowa z Joschką Fischerem, ministrem spraw zagranicznych Niemiec
Na zaświadczenie w sprawie pracy przymusowej podczas wojny czeka się po 5–7 lat, a często bezskutecznie. Odszkodowania czekają, czas nagli, lecz w Bad Arolsen jakby stanął. Zainteresowani podejrzewają „niemiecki spisek”.
To jedno z ostatnich wielkich wydarzeń w rozliczaniu przeszłości byłej NRD, choć wyroki jeszcze nie zapadły. Nawet jeśli sędzia zdąży przed przerwą urlopową, to oskarżeni – szefowie enerdowskiego sportu – dostaną po kilkanaście miesięcy z zawieszeniem, może jeszcze jakąś grzywnę, i krzywo uśmiechnięci pójdą do domu. Po członkach biura politycznego – z Erichem Honeckerem, Egonem Krenzem i Günterem Schabowskim, po generalicji enerdowskiej armii i pogranicznikach winnych śmierci uciekinierów, po zgrywającym na sali sądowej idiotę sędziwym szefie enerdowskiej bezpieki Erichu Mielke i wreszcie po sędziach ferujących wyroki śmierci na przeciwników reżimu, oni są ostatni. 3 października przestępstwa władz enerdowskich ulegają przedawnieniu.
Rozmowa z dr. Joachimem Sartoriusem, sekretarzem generalnym Instytutu Goethego w Monachium