Niemcy: Chłopi, hippisi i anarchiści połączyli się przeciwko energii atomowej
Najpierw Niemcy rozprawiali się z pokoleniem 68, a teraz Francja. Po Joschce Fischerze, niegdyś anarchistycznym „wojowniku ulicznym”, a obecnie ministrze spraw zagranicznych RFN, na cenzurowanym stanął Daniel Cohn-Bendit, niegdyś postrach mieszczuchów z francuskiego studenckiego maja barykad 1968 r., a dziś poseł do Parlamentu Europejskiego. Czerwony Dany znalazł się pod pręgierzem francuskiej opinii publicznej jako rzekomy pedofil.
12 marca Sąd Rejonowy w Szczecinie wydał precedensowe orzeczenie w sprawie nielegalnego przejmowania ziemi przez cudzoziemców. Nabywcami gruntów byli Niemcy. Sędzia Paweł Morycz uzasadniając wyrok skazujący wyraźnie mitygował antyniemieckie nastroje. W tej sprawie, według sędziego, nie chodziło bowiem o fakt, że ziemię kupowali cudzoziemcy, ale że czynili to za pomocą fałszerstw, łamiąc polskie prawo.
Walka o pracę, sukces i przetrwanie sprawiła, że wielu Niemców oddaje się w ręce „trenerów mentalnych” wierząc, że silna psyche i rozmaite niezwykłe moce dokonają cudu. Otwiera się pole dla hochsztaplerów i szarlatanerii.
Oto fakty. Pod koniec XIX wieku Hermann Hollerith, niemiecki Amerykanin, opracował na potrzeby spisu powszechnego w USA technikę dziurkowanych kart. Odpowiednie maszyny w Niemczech produkowała berlińska firma Dehomag, którą w 1922 r. kupił koncern IBM. Z doskonałym skutkiem. Wraz z racjonalizacją administracji, zarządzania przemysłem i logistyki wojskowej gwałtownie rósł popyt na elektromechaniczne maszyny cyfrowe. W 1933 r. z kolei władze III Rzeszy przeprowadziły spis powszechny używając także dziurkowanych kart Holleritha. Ten spis dostarczył wiele danych, które potem posłużyły do segregacji, dyskryminacji i likwidacji ofiar programu zagłady.
Żyjemy w czasach, w których świat przedstawiony w mediach jest ważniejszy od świata rzeczywistego. Obok sporu wokół przeszłości Joschki Fischera Niemcy mają spór o Borisa Beckera, a przy okazji ogólnonarodową debatę na temat wzorów osobowych lansowanych dziś w Niemczech i zmiany publicznych nastrojów. I o tym warto pomówić. Ponieważ w formach sportowych manii – jak u nas dziś wokół Adama Małysza – ujawnia się także, jak to mawiają Niemcy, duchowa sytuacja epoki.
Opisaliśmy zbrodnię dokonaną zimą 1945 r. w Aleksandrowie Kujawskim na polskich Niemcach. Zabijali milicjanci dowodzeni przez miejscowego komendanta Mateusza Pawlaka. Aleksandrów nie był jakimś wyjątkiem, cywilnych Niemców mordowano wówczas – tuż po przejściu frontu – w całym powiecie nieszawskim. I nie chodziło o odwet za bestialstwa dokonane przez hitlerowców. Cel był bardziej prozaiczny, rabunkowy.
Wielkie Żarcie trwa. Mimo BSE. Na tegorocznym Zielonym Tygodniu w Berlinie był tłok jak diabli. Można było w stylu Marlboro skosztować steku z bizona albo po lapońsku – z łosia, albo jeszcze – po australijsku – z krokodyla. Kobiety pędziły, by obejrzeć „Kwietne piekło na wulkanie”, a także ekspozycję koni, mężczyźni stawali przy chłopskiej zagrodzie z krówkami, świnkami i kurkami, prosto z klasycznej literatury dla dzieci: „Kocia Mama”, „O szczęśliwym chłopcu”. I wszystko podlane ideowym sosem: biosmakołyki, zdrowa żywność, przyjazny zwierzętom chów bydła, ekologiczna uprawa.
Od kilku tygodni Niemcy przypominają sobie fotografie sprzed trzydziestu lat i nie wierzą własnym oczom: to naprawdę my? Jeden z tych pięciu młodych ludzi, którzy szarpią policjanta, ten który doskoczył, gdy inni już gliniarza powalili, a teraz wali w niego pięścią jak młotem, to nasz Joschka? Dzisiejszy wicekanclerz i minister spraw zagranicznych. Najpopularniejszy polityk Republiki Federalnej. Taki dystyngowany w swym garniturze z kamizelką. Taki świetny mówca. Kiedyś rzucał kamieniami w policjantów, a teraz bombarduje Kosowo.
Nigdy jeszcze stosunki między Berlinem a Gogolinem – tu ma siedzibę Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Niemców na Śląsku Opolskim, największa organizacja mniejszości niemieckiej w Polsce – nie były tak złe. Rząd RFN zamroził pomoc dla Fundacji Rozwoju Śląska, kontrolowanej przez gogolińskich działaczy, przez którą od 1993 r. płynął główny strumień pieniędzy z niemieckiego budżetu. Berlin ma pretensje o zarządzanie fundacją, do której trafiło już około 150 mln marek.