"Właśnie poleciłem generałowi Wesleyowi Clarkowi (dowódcy Sojuszu w Europie), by przerwał operacje lotnicze NATO przeciwko Jugosławii" - tym komunikatem Javier Solana, sekretarz generalny NATO, oznajmił 10 czerwca o zakończeniu prawie 80 dni bombardowań. Była to pierwsza w historii "wojna o prawa człowieka". Zwycięstwo w takiej wojnie, opowiedziane w szczegółach, niewiele różni się od klęski.
Nawet surowi krytycy Billa Clintona w USA chylą przed nim kapelusza - dał w końcu nauczkę łamiącemu prawa człowieka Slobodanowi i to bez straty jednego amerykańskiego żołnierza. Pochwały te wszakże w dużej mierze wyrażają po prostu ulgę z niespełnienia się niedawnych obaw. Było już tak źle, że wydawało się, iż będzie jeszcze gorzej: wojna potrwa długo, przekształci się w drugi Wietnam albo zakończy zgniłym kompromisem ośmieszającym NATO.
Wydawało się już, że osiągnięcie pokoju w Kosowie jest kwestią dni. Ale nawet wymuszenie rozejmu nie oznacza ani pokoju, ani stabilizacji. Jak będzie wyglądał protektorat NATO nad Kosowem? Pomysłów jest wiele, ale każdy otwiera nowe pole konfliktu, a może nawet prowadzi do kolejnej wojny.
W naszym przystosowaniu technicznym do wymogów NATO uzbrojenie nie jest sprawą najważniejszą. Bruksela przykłada większą wagę do wyposażenia nowych członków Sojuszu w zgodne ze standardami Paktu systemy łączności i informatyki niż do kupowania przez nich nowych samolotów, dział i karabinów.
NATO wyraźnie nie ma szczęścia. Ledwie udało się włączyć Rosję do wspólnej gry dyplomatycznej, samoloty Sojuszu pomyłkowo zbombardowały ambasadę Chin w Belgradzie. Nawet jeśli Chińczycy, drugie po Rosji wielkie mocarstwo potępiające interwencję NATO w Jugosławii, nie posuną się daleko w antyamerykańskich demonstracjach, to dyplomatyczne rozwiązanie konfliktu bałkańskiego znowu się oddaliło.
Od bez mała dwóch miesięcy NATO bombarduje Jugosławię. I jest to również nasza wojna, choć polskie bomby i rakiety nie spadają na "twarde" i "miękkie" cele w Serbii czy Kosowie. Statystujemy w dramacie, który na naszych oczach zmienia oblicze Europy i być może świata. Ta wojna dostarcza nie tylko cierpień bezpośrednim uczestnikom; jest także wielkim problemem moralnym i intelektualnym. Na całym świecie trwa wojna na słowa, zażarta dyskusja o tym, co się zdarzyło i jakie mogą być skutki tych wydarzeń.
W Belgradzie krąży anegdota o pewnym serbskim generale, który wpadł w furię widząc suszące się na tarasie własnego domu białe koszule. - Natychmiast je zdejmij - rozkazał żonie. - Gotowi pomyśleć, że kapitulujemy.
Wypracowaną w Waszyngtonie myśl strategiczną Sojuszu na najbliższe dziesięć lat można najkrócej sprowadzić do formuły: "zobaczy się". Istnieje oczywiście niezmienny program obowiązkowy NATO: zagwarantowanie bezpieczeństwa 19 państwom członkowskim oraz wspólnej solidarnej pomocy każdemu z nich w przypadku agresji z zewnątrz. Ale cała reszta zadań - tych poza obszarem Sojuszu - pozostaje mniej lub bardziej mglista. Niczego się tu zobowiązująco nie dekretuje, ale i niczego nie wyklucza.
Najpierw święto popsuła wojna w Kosowie. A tuż przed obchodami - strzelanina w szkole w Littleton, w Kolorado, w której zginęło 15 uczniów. Od tego wydarzenia zaczynały się wszystkie dzienniki TV i wielogodzinne relacje na żywo, ociekające krwią. W przerwach pokazywano zniszczone budynki telewizji w Belgradzie. A w tle dziewiętnastu przywódców NATO, w rytm marsza, ściskało sobie dłonie.
NATO ma 50 lat. Narodziło się wraz z zimną wojną oraz żelazną kurtyną, rozdzielającą Europę i świat na dwa bloki. Przez dziesięciolecia zaznaczane było na polskich mapach sztabowych jako nieprzyjaciel. I właśnie jubileusz półwiecza Sojuszu, 23 kwietnia w Waszyngtonie, przygotowywany od wielu miesięcy, miał przypieczętować epokowe zmiany. NATO powita tam trzech nowych członków ze środkowej Europy. Zaprosiło też na wspólne obrady rosnącą rodzinę Partnerstwa dla Pokoju, ponad dwudziestu państw wspierających akcje pokojowe i inicjatywy Sojuszu - w tym Rosję i Ukrainę. Ale przede wszystkim Sojusz miał ogłosić w Waszyngtonie swoją nową strategię: określić nowe zadania i nowe wyzwania wobec dzisiejszych zagrożeń (jak nacjonalizmy, terroryzm czy niekontrolowany dostęp do broni jądrowej). Wojskowa operacja NATO w Jugosławii sprawiła, że wszystkie mniej lub bardziej teoretyczne rozważania nagle nabrały wymiaru praktycznego - i to w dramatycznym kontekście katastrofy humanitarnej. Jaki jest mandat NATO, jakie związki łączą Sojusz z ONZ, gdzie leżą granice suwerenności państw, co usprawiedliwia zbrojną interwencję Paktu? Te pytania są również niezwykle istotne dla Polski - od miesiąca będącej członkiem Sojuszu. U progu waszyngtońskiego szczytu i w samym środku wojny o Kosowo wokół tych tematów skupiliśmy rozmowę z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim. Czy akcja NATO była konieczna? Czy Polska, u boku Stanów Zjednoczonych, staje się teraz żandarmem świata, strażakiem do gaszenia odległych konfliktów? Jak to wpłynie na stosunki Polski z Rosją? Czy wobec ewidentnego kryzysu ONZ istnieje inna struktura międzynarodowa gotowa przejąć wspólne starania o spokojniejszy świat?